Prawo medyczne

Co dalej? Lebensborn?

Przykre komentarze, niezrozumienie i zwyczajna dyskryminacja spotykają osoby bezdzietne na każdym kroku. Począwszy od imienin u cioci Jadzi, a skończywszy na zaciszu lekarskich gabinetów, które powinny przecież być ostoją profesjonalizmu i szacunku dla wolności wyboru pacjenta. Pozostaje zatem pytanie: Dlaczego na to pozwalamy?

Zofia Brzezińska
Foto: Iryna/Adobe stock

Chociaż wydawać by się mogło, że czasy, kiedy jedyną przypisywaną kobietom rolą był los żony i matki pielęgnującej ognisko domowe już minęły, to echa tamtych poglądów nadal pokutują w konserwatywnym społeczeństwie polskim. Pół biedy, gdyby pozostawały one jedynie w umysłach i sercach szacownych rodaków – w końcu każdy ma prawo do własnych, choćby najbardziej kuriozalnych przekonań. Niestety, wielu z nich postanawia jednak dzielić się nimi na każdym kroku z pozostałymi członkami społeczeństwa, raniąc tym osoby bezdzietne z wyboru lub konieczności. Jednak jedyną konsekwencją braku taktu i delikatności nie są tylko zranione uczucia interlokutora, nerwowa atmosfera rodzinnych spotkań czy nadszarpnięte, lub wręcz całkowicie zerwane relacje. Efektem niefrasobliwej troski o najbardziej intymne i osobiste szczegóły życia drugiej osoby może być po prostu naruszenie prawa – zwłaszcza w przypadku, gdy ta „troska” przejawia się na płaszczyźnie relacji lekarz-pacjent.

Na bazie niestosownych komentarzy, z jakimi nieplanujące dzieci Polki spotkały się w gabinetach ginekologicznych, można by napisać książkę. Nie warto jednak dodatkowo utrwalać  krzywdzących, okrutnych słów – wystarczy, że zapewne pozostaną one na zawsze w psychice kobiet, do których zostały skierowane. Ponadto odrobina wyobraźni podpowie nam bezbłędnie, jak mniej więcej brzmią tego typu uwagi – począwszy od otwartego zdziwienia czy wręcz nagany, wyrażanych w reakcji na deklarację planującej bezdzietność pacjentki, a skończywszy na groźbach i usilnym przekonywaniu, że delikwentka z pewnością zmieni zdanie – za 10 lat, jak wyjdzie za mąż, etc. Co gorsza, szanowni doktorzy potrafią nie tylko folgować sobie w kwestii układania pacjentce życia, ale wręcz bywają skłonni odmówić jej przepisania środków antykoncepcyjnych – i to nie z powodu istniejących ku temu istotnych medycznych przeciwskazań, ale jedynie dlatego, że zdaniem lekarza „najwyższy czas”, by pacjentka zaszła w ciążę!

Brutalnie naruszające nasze granice intymności komentarze możemy zgasić ciętą ripostą, ale jak zareagować, gdy lekarz otwarcie odmawia realizacji swojego zawodowego obowiązku, jakim jest przepisanie środków antykoncepcyjnych? Przede wszystkim trzeba pamiętać, że ginekolog nie może odmówić nam przepisania środków antykoncepcyjnych, jeżeli nie ma do tego konkretnych, uzasadnionych medycznie wskazań. Chcąc obejść ten zakaz, niektórzy medycy zasłaniają się wyświechtaną śpiewką o „ogólnej szkodliwości zażywania antykoncepcji”. Takie twierdzenie, niepoparte skonkretyzowanym wskazaniem, w jaki sposób akurat ten rodzaj antykoncepcji miałby zaszkodzić danej pacjentce, nie ma jednak żadnej mocy sprawczej. Zgodnie z prawem, ginekolog musi bezwzględnie uzasadnić, że ten konkretny lek szkodzi akurat tej pacjentce. Dopełniwszy tego obowiązku, powinien on zaproponować kobiecie alternatywną, bezpieczniejszą formę antykoncepcji. Stosowanie jej, a także  świadoma, całkowita rezygnacja z rodzicielstwa jest w końcu fundamentalnym prawem nie tylko każdej kobiety, ale każdego człowieka na ziemi! Co więcej - nikt, ale to nikt nie ma obowiązku tłumaczyć się z tej decyzji. Nieważne, czy wybiera taką drogę życiową z powodu chęci dbania o planetę, podróżowania, robienia kariery, własnej filozofii, traumy z dzieciństwa, zwykłego pragmatyzmu czy czegokolwiek innego. To święte prawo każdej ludzkiej jednostki. Jeśli ktoś oceni takie podejście jako przejaw egoizmu - to jego problem. Egoiści (oraz ECOiści) też mają prawo żyć.

Dlatego mamy całkowite prawo zażądać od lekarza, aby fakt swojej odmowy przepisania antykoncepcji odnotował w naszej dokumentacji medycznej. Innym przejawem rażącego braku profesjonalizmu lekarza, na jaki powinniśmy być wyczulone, to bagatelizowanie zgłaszanych dolegliwości zdrowotnych i zbywanie ich argumentem: „Po ciąży przejdzie”. Niestety, ale takie skandaliczne słowa z ust ginekologów padają nagminnie, sprawiając nie tylko przykrość zadeklarowanej „bezdzietnicy”, ale wręcz narażając jej zdrowie poprzez niepoważne podejście specjalisty do sygnalizowanych, niepokojących symptomów. Klasycznym przykładem dysfunkcji, którą w cudowny sposób ma uleczyć ciąża, jest nadżerka. Ile to bezdzietnych pacjentek odprawiono z kwitkiem, bo przecież „ciąża przed panią”? A co, jeśli kobieta nie zamierza w nią zachodzić? Zresztą nie ma się nad czym zastanawiać – lekarz nie ma prawa odmówić kobiecie leczenia, zwłaszcza powołując się na tak abstrakcyjne argumenty. Prawnicy nie mają w tej kwestii wątpliwości. Jeżeli kobieta wyraźnie zaznacza, że nie chce mieć dzieci, to nie ma przeciwwskazań do podjęcia leczenia – naturalnie w wypadku, gdy nie ma innych przyczyn medycznych, które mogłyby uniemożliwić zabieg. Leczenie szybko podjęte zawsze jest bardziej skuteczne, dlatego nie można tracić czasu, a nieuzasadnione przekładanie przez lekarza zabiegu jest niedopełnieniem obowiązku leczenia i może skutkować odpowiedzialnością dyscyplinarną, cywilną, a nawet karną. Na szczęście jest też wielu profesjonalnych, neutralnych światopoglądowo lekarzy z powołania, którzy są nie tylko kulturalni i dobrze wychowani, ale też pełni empatii oraz szacunku dla życiowych wyborów pacjentki. Szkoda tylko, że czasami zanim się na takiego trafi, można nabawić się na dobre traumy i niechęci do świata medycznego.

Przestańmy w końcu układać sobie nawzajem życie i udawać, że lepiej od naszego bliźniego wiemy, co jest dla niego najlepsze. Pacjentki ginekologów to w zdecydowanej większości dorosłe, zrównoważone kobiety, które doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak i kiedy zajść w ciążę – nie ma więc potrzeby sygnalizowania im, „że to już czas”. One to wiedzą – i jeśli mimo tego w ciążę nie zachodzą, to widocznie mają ku temu swoje powody, których dociekanie nie leży w kompetencjach żadnego lekarza. To nie są małe dziewczynki, którym trzeba przypominać, kiedy jest pora na obiad, a kiedy na dobranockę. Orientują się też świetnie nie tylko w kwestii tego, czego chcą od życia, ale też w kwestii tego, czego zdecydowanie nie chcą – a to też jest niezwykle cenna wiedza. Czasy wymyślonej przez szalonych przywódców III Rzeszy organizacji Lebensborn, kiedy „wartościowe rasowo” kobiety sprowadzano do roli inkubatorów rodzących nadludzi, szczęśliwie minęły. Pozwólmy więc skryć się im na dobre w mrokach historii, a własne przekonania i pomysły odnośnie cudzej płodności i recepty na życie schowajmy głęboko do kieszeni. Bo tam właśnie jest ich miejsce.


Przeczytaj też:

Moja ciąża

Pomysł wprowadzenia obowiązku rejestracji ciąży w systemie Informacji Medycznej – powinnyśmy bać się bardzo, czy tylko trochę?

Błędy lekarzy przykrywa ziemia

Sentencja ta, znana od starożytności, jest jedną z pierwszych, jakie muszą przyswoić świeżo upieczeni studenci medycyny. Trudno jest negować ukrytą w niej gorzką prawdę. I chociaż bez wątpienia karą za błędy są dla każdego wrażliwego medyka dożywotnie wyrzuty sumienia, to obecnie Ministerstwo Spr...

Piękno to zdrowie

Sąd słusznie ukarał dentystkę oskarżoną o proponowanie i wykonywanie zabiegów powiększania piersi swoim pacjentkom


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę