Pamiętnego lata 1939 roku Paryżanie nie mieli pojęcia, co ich wkrótce czeka. Podobnie jak w 1914 r. nikt z początku nie rozumiał wagi zamachu w Sarajewie, tak w 1939 r. nikt nie potrafił poważnie traktować słów Hitlera o konieczności odzyskania korytarza łączącego Rzeszę z Prusami Wschodnimi. Świat traktował Hitlera jak aktora, a jego słowa jak cytaty sceniczne. Tymczasem na tym etapie historii on już nie kłamał. O swoich planach mówił bez ogródek, wprost, expressis verbis. Uczciwie zapowiadał, że zaraz tę dekadencką, demokratyczną, ugrzecznioną Europę podpali i zamieni w spaloną ziemię.
Do tego celu miały mu posłużyć od lat rozbudowywane pod nosem Francji, Polski i Wielkiej Brytanii gigantyczne siły zbrojne. Celem był rewanż za I wojnę światową. Sposobem – wojna błyskawiczna. Nieustannie o niej mówił, teraz już całkowicie zrezygnowany de Gaulle. Jego listy i wspomnienia z przełomu 1938 i 1939 r. wskazują, że pogrążał się w coraz większej depresji. Nie był przy tym człowiekiem o krystalicznej osobowości. Swoje frustracje coraz częściej wyładowywał na podwładnych z 507. Pułku Pancernego. Nie mógł się pogodzić z agonią Trzeciej Republiki. Na skraj rozpaczy doprowadziła go wiadomość o samobójczej śmierci jego przyjaciół – austriackiego fotografa Emila Mayera i jego żony. Nie mógł uwierzyć, że w XX wieku w środku Europy ktoś odbiera sobie życie z powodów politycznych. Jego nienawiść do Hitlera i Niemców rosła z dnia na dzień. Dlatego mimo banicji do Metzu nieustannie pisał błagalne listy do najważniejszych osób w państwie, aby podjęły wysiłek zmiany doktryny wojennej armii francuskiej. We wrześniu oraz październiku 1939 r. nie hamował się już w ostrym tonie, nawet wtedy, kiedy zwracał się do swoich przełożonych. Ciągle podkreślał, że niemiecki blitzkrieg – „wojna błyskawiczna” – to w wydaniu współczesnego Wehrmachtu absolutny majstersztyk wojenny. „Zobaczcie na kolejność działań” – tłumaczył swoim kolegom na różnego typu fetach i przyjęciach w Paryżu – „ta ich wojna błyskawiczna to kombinacja trzech świetnie zorganizowanych elementów”. Nie mylił się ani trochę. Jako pierwszy z dowództwa alianckiego rozszyfrował niemiecką strategię. Polegała ona na trzech uzupełniających się falach natarcia. Pierwsze uderzenie rozpoczynały wojska pancerne. „Śladem nacierających czołgów szła piechota zmechanizowana, żołnierze na motocyklach jechali za czołgami i jak stada os napadali na ocalałe gniazda oporu” – pisał w znakomitej biografii generała Charles"a de Gaulle"a lord Charles Cuthbert Powell Williams, Baron of Elvel. – „Drugi element natarcia należą do prawdziwej piechoty. Wkraczał do akcji Wehrmacht, czasami idący wiele kilometrów za czołgami, ale zawsze na tyle szybki, by zająć tereny splądrowane przez pierwszą linię. Trzecim składnikiem natarcia i czymś, czego ani Lidder Hart, ani de Gaulle, ani nawet niemiecki specjalista od czołgów Heinz Guderian jeszcze w latach 20. i na początku 30. nie przewidywali – była Luftwaffe, czyli siły powietrzne. Rola Luftwaffe polegała na rozmiękczaniu oporu przeciwnika przed natarciem czołgów i osłanianiu Wehrmachtu przed natarciem z powietrza”. Niemcy mieli do dyspozycji trzy rodzaje maszyn, które wygrywały dla nich kampanie wojenne: po pierwsze nurkujące samoloty bombowe Ju-87, które powszechnie nazywano sztukasami, po drugie samoloty transportowe Ju-52, które mogły wylądować zarówno na plaży, jak i na polu ziemniaków, by dostarczyć broń i amunicję, i po trzecie myśliwce Me-109, które pilnowały, żeby nikt się nie zbliżył do dwóch wcześniejszych maszyn. Ten ostatni myśliwiec był uznawany za najbardziej zwrotny samolot świata. Jeżeli przegrał bitwę o Anglię, to tylko dlatego, że był wolniejszy od spitfire"ów. Od pierwszych dni września 1939 r. Charles de Gaulle z uwagą śledził poczynania Niemców. Oczywiście, informacje, które mógł zdobyć, były niezwykle skąpe. Potrafił więc spędzać całe godziny nad mapą Polski i oglądać pod lupą zdjęcia niemieckich czołgów, samolotów i żołnierzy. Analizował ich mundury, uzbrojenie i środki transportu. Coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że Francja będzie musiała się zmierzyć z wrogiem, którego nie uda się powstrzymać strategią ministra wojny Louisa Félixa Maurina. 21 marca 1940 r. Daladiera na stanowisku premiera Francji zastąpił polityk prawicowy Paul Reynaud. 10 maja 1940 r. Niemcy rozpoczęli ofensywę, która zakończyła okres nazywany „dziwną wojną”. Dziesięć dni później Reynaud zdymisjonował Maurina i sam pozostając premierem, przyjął tekę ministra wojny. De Gaulle nareszcie został wezwany do Paryża, gdzie po długich dyskusjach i licznych spotkaniach z premierem Reynaudem objął stanowisko w sztabie koordynującym akcje jednostek pancernych 5. Armii stacjonującej na alzackim odcinku Linii Maginota. Po kilku inspekcjach tej armii de Gaulle przekonał się, że głównodowodzący wojsk francuskich i brytyjskich generał Maurice Gustave Gamelin nadal nie wyciągnął lekcji z kampanii wrześniowej w Polsce. Zamiast przystąpić do działań, francuskie wojska pancerne zostały rozproszone, a większość sił zbrojnych zajęła pozycje i czekała za Linią Maginota. Także Gamelin, podobnie jak większość generałów sztabu generalnego, myślał w kategoriach I wojny światowej. Był przekonany, że Niemcy będą chcieli powtórzyć plan Schlieffena i wejdą do Belgii na północ od Ardenów. Jednak po konsultacji z Pétainem Gamelin doszedł do wniosku, że góry te nie mogą zostać sforsowane przez siły niemieckie. Wierzono, że po minięciu Ardenów Niemcy skierują się przez Flandrię na Paryż. Stąd Gamelin, który zaszył się w swojej ponurej kwaterze w Chateau de Vincennes, szykował manewr oskrzydlający Niemców przez siły francuskie i Brytyjski Korpus Ekspedycyjny pod dowództwem lorda Gorta. „Plan, który pięknie wyglądał na papierze, w konfrontacji z rzeczywistością okazał się konstrukcją bezsensowną” – pisał lord Charles Williams. – „Francuzi zupełnie nie zrozumieli siły blitzkriegu i nie docenili taktycznego geniuszu niemieckich dowódców”. Francuska generalicja, nieustannie skażona myśleniem w kategoriach I wojny światowej, uwierzyła, że topografia Polski przyczyniła się do jej upadku, co jest niemożliwe w przypadku Francji. Za to myślenie zapłacili klęską, jakiej Francja nie doznała w całej swojej historii. Często powtarza się, że Polska przegrała wojnę obronną już po miesiącu. Kampania francuska, która tak naprawdę rozpoczęła się 10 maja 1940 r. o godzinie 5.35, zakończyła się zaledwie 53 dni później – 22 czerwca tego samego roku, kiedy w Compiègne, gdzie Francuzi, łamiąc traktaty sojusznicze Francji z Wielką Brytanią i Polską, podpisali układ o separatystycznym zawieszeniu broni. Honor Francji uratował jeden człowiek – generał brygady Charles de Gaulle – który ewakuował się z Francji. Cztery dni przed haniebną kapitulacją w Compiègne (bo tak należy ją nazywać), wygłosił z Londynu na falach Radia BBC apel do narodu francuskiego wzywający do dalszej walki. Wolna Francja miała nowego przywódcę.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.