Żaden izraelski polityk nie popsuł relacji swojego kraju ze Stanami Zjednoczonymi tak, jak zrobił to Benjamin Netanjahu. Ale myli się ten, kto uważa, że ten rozbrat amerykańsko-izralski zaczął się niedawno. Trwa co najmniej od dekady, a jego inicjatorem był w rzeczywistości Barack Obama.
W marcu 2012 roku amerykańska prasa nurtu głównego wieszczyła światu wybuch wojny między koalicją USA-Izrael a Iranem. Wydawało się wówczas, że powodów ku temu jest wiele, a irańska prowokacja z manewrami morskimi w Zatoce Ormuz będzie iskrą zapalną tego konfliktu. Jednak ku zdumieniu izraelskiej opinii publicznej prezydent Obama nie tylko nie dał się wciągnąć do wojny, ale zajął wręcz wyraźnie antyizraelskie stanowisko. Dzisiaj sytuacja wydaje się podobna.
Nigdy jeszcze w historii USA tak wiele osób pochodzenia żydowskiego nie zasiadało na najwyższych stanowiskach w Waszyngtonie jak w czasie pierwszej kadencji Baracka Obamy. Kluczową rolę organizacyjną kampanii prezydenckiej Obamy z 2008 roku odegrał Rahm Israel Emanuel, zagorzały ultrasyjonista z Illinois, który prawdopodobnie ze względu na silny konflikt dworski z pierwszą damą Michelle Obamą musiał zrezygnować w 2010 roku z niezwykle wpływowego stanowiska szefa sztabu Białego Domu. Rezygnacja Rahma Emanuela z kluczowej posady przy najważniejszym urzędzie w państwie była prawdopodobnie podyktowana także poglądami Emanuela w kwestii polityki bliskowschodniej. Prezydent Obama z zadziwiająco skutecznym uporem opierał się wciągnięciu amerykańskich sił zbrojnych w narastający konflikt między Iranem i Izraelem mimo niewątpliwych nacisków ze strony otaczających go przedstawicieli lobby proizraelskiego.
Helen Thomas, nestorka amerykańskiego dziennikarstwa, legendarna reporterka United Press International, stwierdziła bez żadnych ogródek w marcu 2011 roku, że „Żydzi przejęli całkowitą kontrolę nad Białym Domem i Kongresem Stanów Zjednoczonych”. Amerykańskie media zawrzały, kiedy słynna dziennikarka stwierdziła dodatkowo, że „okupujący Palestynę Żydzi” powinni dobrowolnie powrócić "do Niemiec, Polski i Stanów Zjednoczonych skąd przyjechali i gdzie jest ich miejsce”. Helen Thomas natychmiast straciła posadę w Hearst Co.
Zapytana w wywiadzie przeprowadzonym przez miesięcznik „Playboy” czy naprawdę uważa, że Żydzi nie powinni zamieszkiwać na terenach dzisiejszego Izraela, odpowiedziała: „Izraelici mają prawo istnieć, ale tylko tam, gdzie się urodzili”.
Oskarżona o klasyczny antysemityzm Helen Thomas odpowiedziała: „Nie jestem antysemitką, ale jestem antysyjonistką. Uważam, że Żydzi to wspaniali ludzie mający serce dla wszystkich, tylko nie dla Arabów”.
Helen Thomas nie musiała się obawiać o przyszłość swojej kariery. Jej zasługi dla budowania uczciwego, rzetelnego i etycznego dziennikarstwa były niepodważalne. Oczywiście nie była też żadną antysemitką ani rasistką, tylko obiektywną publicystką, uczciwie opisującą rzeczywistość, która ją otaczała.
Zaplecze polityczne Obamy zaczęło ją jednak oskarżać o konfabulacje lub wyolbrzymianie wpływów lobby żydowskiego na amerykański system władzy.
Thomas bez ogródek odpowiadała, że Żydzi lub osoby pochodzenia żydowskiego stanowią zaledwie 1,7% ludności Stanów Zjednoczonych, jednak zajmowali 35% wszystkich najwyższych stanowisk w administracji Baracka Obamy. Thomas, która była zawsze uważana za dziennikarkę postępową, pozwalała sobie na uwagi, że ich nadreprezentatywność w Białym Domu jest dyskusyjna.
Nawet wśród demokratów pojawiały się komentarze, że w tej grupie największy wpływ na prezydenta mają David M. Axelrod – osobisty doradca polityczny prezydenta Obamy oraz Jared Bernstein – osobisty doradca ekonomiczny wiceprezydenta Josepha Bidena, uważany za głównego architekta programu ekonomicznego Obamy. Bob Grant grzmiał w swojej audycji radiowej: „Lobby żydowskie oddziałuje na instytucje rzekomo niezależne od administracji rządowej, w tym głównie na bank centralny Ameryki. Czterech najwyższych członków Zarządu Gubernatorów Systemu Rezerwy Federalnej (The Federal Reserve Board of Governors) to panowie Bernanke, Kohn, Warsh i Kroszner.
Wymienione nazwiska to dopiero początek długiej listy Amerykanów żydowskiego pochodzenia, którzy pod przywództwem Obamy niemal oblepili najbardziej wpływowe stanowiska w rządzie federalnym”.
Mówiono o sekretarzu skarbu USA Timie Geithnerze, przewodniczącym Commodity Futures Trading Commission – niezależnej agencji kontroli handlu, Garym Genslerze, radcy prawnym prezydenta, Elenie Kagan, Ronie Klainie – szefie sztabu wiceprezydenta USA, dyrektorce systemu komunikacji Białego Domu z prasą Ellenie Moran czy Pennym Pritzkerze, kierującym finansami kampanii wyborczej Obamy.
Republikanie ostrzegali, że środowisko żydowskie niemal zmonopolizowało kluczowe stanowiska ekonomiczne w rządzie federalnym Stanów Zjednoczonych. Wieszczono, że ci ludzie przekonają prezydenta do wsparcia Izraela w ataku na Iran. Ostrzegano, że wspomniane osoby pochodzenia żydowskiego z otoczenia 44. Prezydenta Stanów Zjednoczonych nie mogą być obojętne na los państwa Izrael.
Na ich przywódcę był wskazywany wspomniany animator sukcesu wyborczego Obamy, późniejszy burmistrz Chicago Rahm Emanuel, który słynął ze swoich skrajnie syjonistycznych poglądów wyniesionych z prywatnej, żydowskiej szkoły podstawowej The Bernard Zell Anshe Emet Day School.
Na poglądy rodziny Emanuela silny wpływ miała śmierć jego stryja Emanuela Auerbacha, zastrzelonego w 1948 roku przez bojowników arabskich.
Legenda o bohaterskiej śmierci brata ojca wpłynęła zapewne na decyzję o wstąpieniu Rahma do armii izraelskiej w 1991 roku.
Formalnie każdy Amerykanin służący w siłach zbrojnych obcego państwa lub składający przysięgę wierności obcemu rządowi automatycznie traci amerykańskie obywatelstwo. Tak jednak nie stało się w przypadku Rahma Emanuela i większej liczby Amerykanów, którzy okazjonalnie przywdziewają izraelskie mundury.
Kongregacja Anshe Sholom B'nai Israel, do której należy rodzina Emanuelów, podkreślała ich niezwykłe zaangażowanie w sprawy obronności Izraela.
Przeciwnicy administracji Obamy podkreślali, że jego najważniejszy zausznik w latach 2008–2010 musiał przekonywać swojego politycznego wspólnika do wsparcia izraelskiego ataku prewencyjnego na Iran.
Dlaczego zatem Barackowi Obamie nie tylko udało się odrzucić namowy stronniczych doradców, ale wręcz jasno dać im do zrozumienia, podobnie jak premierowi Izraela, że o żadnej pomocy militarnej do końca jego kadencji nie może być mowy?
Jak wielkie poruszenie i niezadowolenie wywołała ta postawa w środowisku amerykańskich syjonistów, świadczyć może tekst Andrew Adlera, właściciela „Atlanta Jewish Times”, który pozwolił sobie stwierdzić w 2012 roku, że ,,Izrael powinien rozważyć zamach na Obamę”.
Z drugiej strony Obama cieszył się coraz większym uznaniem wśród przedstawicieli skrajnie ortodoksyjnych odłamów judaizmu.
Ci Żydzi z całym przekonaniem wsparli propozycję prezydenta Obamy przywrócenia bliskowschodnich granic z 1967 roku i likwidacji dzikich osiedli żydowskich na zachodnim brzegu rzeki Jordan.
Niektórzy ultraortodoksi sądzą bowiem, że sanacja nowożytnego państwa Izrael jest grzechem i sprzeniewierzeniem się woli Boga, który pozwolił na zniszczenie drugiej Świątyni Jerozolimskiej przez wojska Tytusa Flawiusza w 70 roku n.e.
Zawsze moje zdumienie budziły demonstracje uliczne organizowane wspólnie przeciw Izraelowi przez ortodoksyjnych Żydów nowojorskich i palestyńskich imigrantów. Trudno o coś bardziej zadziwiającego niż widok ludzi z długimi brodami i pejsami, w czarnych kapeluszach, noszących tałesy i palących izraelskie flagi lub wznoszących hasła proirańskie.
Prawdziwym paradoksem historii były spotkania prezydenta Islamskiej Republiki Iranu z rabinami i przedstawicielami Neturei Karta – wyjątkowo radykalnego w swym antysyjonizmie ugrupowania chasydów.
Pobożni ortodoksi wznosili modły za powodzenie misji Ahmadinedżada w obiecanym przez niego wymazaniu państwa Izrael z mapy świata.
Pamiętam, jak chasydzcy rabini udzielali irańskiemu przywódcy błogosławieństwa, a ten niezwykle chętnie wymieniał z nimi uściski i pozdrowienia, nazywając ich „dostojnymi braćmi umiłowanymi przez Boga”.
Ci Żydzi, choć rzadko odwiedzają lokale wyborcze, w 2012 roku masowo zagłosowali na Baracka Obamę, który słowa dotrzymał i Iranu nie zaatakował. Jego ówczesny zastępca Joe Biden w pełni popierał stanowisko swojego szefa. Dzisiaj konsekwentnie utrzymuje to samo stanowisko w tej sprawie.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.