Rocznica mianowania Hitlera kanclerzem Niemiec

Kiedy Hitler sięgnął po władzę

Dziś demokracje są zagrożone. Spojrzenie na to, jak Hitler doszedł do władzy, powinno nauczyć nas wyciągania wniosków z przeszłości dla palącej sprawy obrony demokracji. Szczególnie dzisiaj, kiedy wspominamy najbardziej ponurą rocznicę najmroczniejszego wydarzenia z XX wieku – 30 stycznia 1933 r.

Prof. Arkadiusz Stempin
Hitler 1933. Foto: Bundesarchiv, Bild 183-1987-0703-506 / Unknown authorUnknown author / CC-BY-SA 3.0, CC BY-SA 3.0 DE, via Wikimedia Commons

Przekonanie, że w historii na szczytach władzy pojawiają się tylko wielcy ludzie, a demokratyczna selekcja personelu, przebierającego nogami w wyścigu do rządzenia, przesiewa się przez szczelne sito i eliminuje wszelkiej maści hochsztaplerów, należy do najbardziej z mylnych. Kariera Nikodema Dyzmy tylko anegdotycznie o tym świadczy. Dowodów ciężkiego kalibru na chybotliwość tej tezy dostarczyli gnębiciele ludzkości – dziś Putin, a przed 90 laty Hitler. Galeria tego typu kolegów o archetypie politycznego gangstera wypełniłaby grube tomy. Pozostając jednak przy tych dwóch nazwiskach, można skonstatować, że absolutny przeciętniak z chwilą zdobycia władzy uruchamia potworną dynamikę ujarzmienia kraju. Powiększa zakres władzy, trzymając terrorem obywateli pod butem. Czego nikt trafniej nie wyraził niż paladyn Hitlera – Joseph Goebbels: „Nie oddamy władzy, chyba że wyniosą nas z gabinetów jako trupy”.

O wiele bardziej jednak intrygujące jest to, co wypycha przeciętniaka na szczyty, co w konkurencji z lepszymi od siebie mimo to katapultuje go na parnas władzy. I tu jest jasne jak słońce, nie ma jednej przyczyny, a ich splot. W przypadku Hitlera zadziałały trzy:

1. sytuacja międzynarodowa, która niemal w każdym kraju promowała kulturę przemocy. Najbardziej w bolszewickiej Rosji, w której Stalin praktykował moralny relatywizm monstrualnego rozmiaru. W innych słowach – polityczny bandytyzm;

2. upokorzenie Niemiec traktatem wersalskim;

3. zgubna rywalizacja ugrupowań republiki weimarskiej, widzących jedynie koniec swojego partyjnego nosa.

To stalinizm zrodził nazistowskiego Lewiatana. Kiedy Stalin uporał się z partyjnym oponentem Trockim, Hitler akurat wyszedł z więzienia. Trafił do niego po próbie puczu, mającego republikę niemiecką położyć na łopatki (1823). Pucz się nie udał. Hitler trafił do więzienia. Ale mord Stalina na Trockim uświadomił Hitlerowi, że po władzę musi sięgnąć nie na drodze zamachu stanu, ale tworząc partię masową. Musiał wyjść z matecznika niewielkiej swojej partii w konserwatywnej Bawarii i ruszyć na północ Niemiec. Najpierw zawarł pakt z pieniackim demagogiem Gregorem Strasserem i jego zdolnym pomagierem Josephem Goebbelsem. Obydwaj gardłowali wśród robotników przeciwko kapitalizmowi. Hitler przekonał ich, by ostrze wymierzyć także przeciwko Żydom, dzięki czemu do ruchu przyłączą się masy niemieckiego mieszczaństwa. Jednocześnie w partii utrwalał swoją pozycję jako błyskotliwy mówca – jedyny talent, który wynosił go ponad przeciętność. Organizacyjnie harował jak mrówka. Rozczłonkował partię na 34 okręgi, co odpowiadało podziałowi Niemiec na okręgi wyborcze. Na czele regionalnej struktury partyjnej stał nominowany przez niego gauleiter (szef Gau, czyli okręgu). Oprócz struktur terytorialnych stworzył też środowiskowe. Tak wyrosła młodzieżówka nazistowska Hitler Jugend, Liga Nazistowskich Lekarzy, Liga Studentów czy Zakon Niemieckich Kobiet. Jego wyznawcy nie mieli szans podejmowania rzeczywistych decyzji, mogli się jedynie propagandowo wyszaleć.

W Republice Weimarskiej, rządzonej przy pomocy koalicji największej socjaldemokratycznej partii do spółki z pomniejszymi, jak katolickim Centrum, przemoc wylewała się na ulice. O co troszczyli się radykałowie z lewa i prawa. Komuniści niemieccy, sterowani z Moskwy przez Stalina, socjaldemokratów traktowali jak największe zło. W rywalizacji o lewicowy elektorat i w przekonaniu, że socjaldemokraci są mięczakami wobec twardej prawicy, próbowali ich doszczętnie wygryźć. Na ulicach jednak partyjne bojówki Hitlera SA, dowodzone przez bandyckiego Ernesta Röhma, toczyły z komunistami krwawe bitwy. Partia Hitlera prezentowała się zarówno jako antykapitalistyczny obrońca aryjskiego porządku, jak i wróg czerwonego terroru komunistów. Tym sposobem oferowała trzecią drogę.

Republika Weimarska, która powstała na gruzach pokonanego w I wojnie światowej cesarstwa niemieckiego, czuła się upokorzona postanowieniami pokojowej konferencji w Wersalu. W Paryżu obciążono Niemcy „haniebnym traktatem”, obarczono winą za wywołanie wojny, pozbawiono 1/3 terytoriów, nałożono horrendalne reparacje i przymus zredukowania armii. Urażona godność łączyła się u Niemców z poczuciem niepewności. Partie demokratycznej republiki reprezentowały jedynie interesy wąskich grup, nie ogólnoniemieckie. Ze swoich szeregów wydawały partyjnych muszkieterów, ale nie narodowego przywódcę. Płacącej krociowe reparacje republice doskwierał brak kapitału, niedoinwestowanie i niski dochód realny. Bezrobocie sięgało krytycznych 3 milionów, na długo nim krach na Wall Street i największy kryzys w dziejach (1929) położyły kres tanim kredytom amerykańskim. W latach kryzysu co trzeci Niemiec był bezrobotny, w zimie 1932/33 już co drugi. Panoszył się lęk i strach.

Jeszcze w wyborach 1928 r. NSDAP nie przekroczyła 3 procent, dwa lata później, rok po wybuchu kryzysu, Hitler mógł zacierać ręce z zadowolenia. W wyborach zdobył 37 procent. Jego ruch pączkował liczebnie. Najbardziej przyciągał studentów, którzy, opuszczając uczelnie, jako bezrobotni lądowali seryjnie na bruku i powiększali armię bezrobotnych inteligentów. Sukces partii Hitlera postanowił zdyskontować Alfred Hugenberg, wielki przemysłowiec i lider nacjonalistycznej prawicy. Otworzył przed szefem NSDAP, gołym jak święty turecki, dostęp do zasobów finansowych. Od tej pory Hitler, który w rękach nacjonalistycznej prawicy miał być „murzynem, który zrobi swoje, a potem odejdzie”, czyli którego wywali się na zbity pysk, nie miał narzekać na pieniądze. Po wyborach 1930 r. 107 nazistów i 77 komunistów weszło do parlamentu jako druga i trzecia siła po SPD. Rząd, na którego czele stanął katolicki bankowiec Heinrich Brüning (12-sty kanclerz w ciągu 12 lat istnienia republiki), nie radził sobie z bezrobociem i inflacją. Rola Hitlera wzrosła. Za kulisami stał się postacią na tyle szanowaną, że rozważano włączenie go do rządu. Przyjął go prezydent Hindenburg. Ale trafnie rozpoznał rozmówcę: „Ten cygański kapral nie może być kanclerzem, jedynie ministrem poczty”, powiedział po spotkaniu.

Popełnił błąd, który w dziejach ludzkości powtarza się wielokrotnie – nie docenił przeciwnika. Tak jak i cała prawica i lewica. Lewica nie rozpoznała, czym jest nowe zjawisko faszyzmu. Komuniści uważali Hitlera za narośl kapitalizmu, marionetkę Hugenberga i drugiego demiurga niemieckiej sceny Kurta Schleichera, którzy sami byli plasteliną w rękach gigantów przemysłu jak Krupp czy Thyssen. Sterowani z kolei przez Stalina niemieccy komuniści do jednego worka wkładali Hitlera, nacjonalistów i socjaldemokratów, tych ostatnich nazywając „socjalistycznymi faszystami”. Wprawdzie bojówki komunistyczne i SA Hitlera napadały na siebie na ulicy, a lider nazistów w parlamencie Hermann Goering i jego komunistyczny odpowiednik Thaelmann poselskie debaty zamieniali w awantury, jednak już podczas strajku w 1932 roku w Berlinie bandyci z Czerwonego Frontu i Brunatne Koszule Hitlera razem pikietowali i wspólnie obkładali pięściami tych, którzy się zgłaszali do pracy. W armii niemieckiej obawiano się wspólnego frontu nazistów i komunistów i proponowano włączenie Hitlera do rządu. Co spodobało się komunistom. Jakby omamieni absurdem swojej koncepcji, uznali, że przyłożą w ten sposób rękę do politycznej farsy, co ją szybko skompromituje, a im samym otworzy szansę do przechwycenia władzy.

Prawica podzielała to złudzenie. Hitlera miała za śmiesznego demagoga. Zamierzała wykorzystać jego jedyny dar oratorski. Pociągający za karty za kulisami Hindenburg i Schleicher usunęli kanclerza Brüninga  i zastąpili go własnym kandydatem, Franzem von Papenem. Papen natomiast postanowił grać na własną rękę. W nadziei, że dogada się samodzielnie z Hitlerem, ogłosił nowe wybory, mimo że Hitler nie oferował mu nic w zamian, a na jego gabinet sarkał określeniem „gabinet baronów”.

Wybory w lipcu 1932 r. przyniosły nazistom 37 procent głosów. Razem z komunistami zgarnęli połowę miejsc w parlamencie. Hindenburg nie chciał mimo to mianować Hitlera kanclerzem. Wtedy wysłał on na ulicę swoich zwolenników. W sierpniu 1932 r. pięciu bojówkarzy zatłukło na oczach rodziny komunistę. Hitler wymościł artykuł, który morderstwo usprawiedliwiał. Najpóźniej w tej chwili politycy Republiki Weimarskiej powinni byli przejrzeć na oczy. Nie przejrzeli, bardziej kłopotali się niemożnością utworzenia rządu. Co raz jeszcze wymusiło pójście do urn. Tym razem (listopad 1932 r.) akcje nazistów spadły do 33 procent głosów. Butelki szampana mogli otwierać komuniści. Zdobyli 100 mandatów (naziści 196). Prawica uznała, że Hitlera tym bardziej należy wprowadzić do rządu. Schleicher zastąpił Papena na stanowisku kanclerza, wskutek czego Papen znów intrygował z kulisami. Okrzyknięte później przez historyków „tańcem śmierci” zakulisowe manewry utworzenia rządu przebiegały istotnie w bizantyjski sposób. Porozumienia partyjne zawierano i zrywano po paru godzinach. Ale istota gry była prosta. Taktyczne cele prawicy zmieniały się jak w kalejdoskopie, istotne problemy wymykały sprzed oczu, podczas gdy Hitler miał jeden cel – władzę – i mocne oparcie w realiach.

Po dwóch dniach „tańca śmierci”, 30 stycznia 1933 r. Hitler został kanclerzem. Tego samego dnia odbyła się 6-godzinna parada NSDAP z pochodniami przez nocny Berlin. W jednym z podświetlonych okien w ministerialnej dzielnicy stał nieruchomy starzec, Hindenburg, który wystukiwał laską w rytm marsza granego przez wojskową orkiestrę. Ten rytm zaprowadził Niemcy na drogę bez odwrotu. Hitler zaczął działać w takim tempie jak Lenin po rewolucji październikowej w 1917 r. Politycznego gangstera z Berlina zatrzymać miała dopiero po 12 latach zagłada „tysiącletniej Rzeszy”, kiedy zginął pod ruinami jej stolicy.


Przeczytaj też:

Hitler i Stalin. Fatalne zauroczenie. Część I

22 czerwca 1941 r. rozpoczęła się realizacja planu Barbarossa. Radziecka historiografia ukazywała państwo stalinowskie jako niewinną ofiarę niemieckiej napaści, a Hitlera jako szaleńca, który bezmyślnie rozpoczął wojnę na dwa fronty. Dziś możemy przypuszczać, że był to obraz całkowicie fałszywy.

Czy Stalin dał się oszukać Hitlerowi? Część II

Dzisiaj, z perspektywy wielu dekad po wojnie, spoglądamy na Stalina i Hitlera jako jednych z największych antagonistów w historii. Zapominamy przy tym, że przez wiele lat ci ludzie byli sobą wzajemnie zafascynowani. Uważali, że ustroje polityczne, które budują, są do siebie bardzo podobne. Tworzy...

Hitler i Stalin: miłość aż po grób. Część III

Wielki niemiecki filozof i twórca nowoczesnego systemu idealistycznego Georg Wilhelm Friedrich Hegel głosił, że poprzez działania wielkich „światowo-historycznych" indywidualności realizuje się wola Opatrzności i ujawnia „wola ducha świata". Czy duch zatem przemówił do ludzkości przez Hitlera i S...

Projekt zagłady narodu

20 stycznia 1942 r. w berlińskiej willi przy Großer Wannsee 56/58, domu ukradzionym przez Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) żydowskiemu fabrykantowi Ernstowi Marlierowi, odbyła się konferencja z udziałem przedstawicieli najważniejszych urzędów gospodarczych i politycznych n...


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę