– Łatwo możemy ulec pokusie wyobrażenia, że natura jest nieskończonym i niewyczerpanym zasobem – wyjaśnia Ron Milo z Instytutu Naukowego Weizmanna. – W rzeczywistości waga dzikich ssaków lądowych wynosi mniej niż 10% łącznej wagi ludzkości, co daje zaledwie około 2,72 kilograma dzikiego ssaka lądowego na osobę. Ron Milo kierował zespołem, który zaprzągł sztuczną inteligencję, aby oszacować kwestię wielkiej wagi. Naukowcy zbadali, ile ważą wszystkie zwierzęta na świecie. Niespodzianek było wiele. Okazało się, że to nie słonie najwięcej ważą, ale dzikie myszy, a 10% całej biomasy dzikich zwierząt lądowych stanowią mulaki białoogonowe (Odocoileus virginianus), jelenie występujące w Ameryce Północnej. Dzikie ssaki lądowe mają obecnie całkowitą masę 22 milionów ton, a ssaki morskie stanowią kolejne 40 milionów ton. Masa ciała wszystkich ludzi to 390 milionów ton, natomiast zwierzęta domowe i inne ssaki związane z człowiekiem to dodatkowe 630 milionów ton. Same krowy ważą łącznie 420 milionów ton. Według innych badań, przeprowadzonych przez FAO, liczba zwierząt hodowlanych jest cztery razy większa niż liczba ludzi na świecie i grubo przekracza 30 mld szt.
Jednocześnie chów zwierząt jest jednym z czynników mających kluczowy wpływ na klimat. Według szacunków FAO generuje on około 7,1 gigaton ekwiwalentu dwutlenku węgla, co stanowi 14,5–18% wszystkich gazów cieplarnianych związanych z działalnością człowieka. Inni autorzy są mniej optymistyczni niż FAO i twierdzą, że ilość gazów cieplarnianych wytwarzanych przez hodowle może sięgać nawet połowy wszystkich emisji.
Analiza modelu konsumpcji i wzrostu populacji sugeruje, że zapotrzebowanie na mięso może wzrosnąć o 80% do 2030 roku, a o ponad 200% do roku 2050. Oznacza to wielki wzrost liczby ferm przemysłowych, czyli kolejne wylesianie terenów potrzebnych pod produkcję paszy. Ta rolnicza emisja CO2 wiąże się nie tylko z wycinaniem lasów, ale także z energochłonną produkcją nawozów i środków ochrony roślin potrzebnych przy produkcji karmy, użycia maszyn rolniczych, nawadniania, ogrzewania pomieszczeń, przetwarzania, pakowania, przechowywania i dystrybucji produktów.
Prognozy sugerują, że liczba ludzi na świecie do 2050 roku (to już za 27 lat) ma wzrosnąć do 9,7 mld, będzie nas o 2,1 mld więcej i wszyscy będziemy chcieli codziennej dawki białka w posiłkach. Aby go dostarczyć, mamy w zasadzie trzy rozwiązania: zwiększyć produkcję mięsa, zmienić dietę na bogatą w białko roślinne, albo jeść robaki. Pierwsze rozwiązanie niesie problemy, które już znamy. Drugie ma sens, bo do wyprodukowania 1 kilograma mięsa potrzeba 10–12 kg ziarn zbóż oraz soi i jak za jednym posiedzeniem z pewnym trudem facet zje kilogram mięsa, tak kilograma soi nie da rady. Zostają jadalne owady. Za ich jedzeniem przemawia wszystko, prócz wywoływanego przez nasze wewnętrzne tabu obrzydzenia. Jedzą mało, piją jeszcze mniej, dwutlenku węgla produkują 0,1% tego, co krowa (na kilogram białka), a białka mają ponad trzy razy więcej niż wieprzowina czy drób. Trafiły już do diety 2 miliardów ludzi, którzy twierdzą, że są smaczne. Do mojej na stałe jeszcze nie trafiły, ale po spróbowaniu twierdzę, że da się zjeść i krzywdy nie ma. Szczególnie mi smakują suszone mączniki z chili.
Kolejnym, jeszcze nieoprotestowanym przez konserwatystów pożywieniem przyszłości są wodorosty, bo tak naprawdę na suchym lądzie już brakuje nam miejsca i na rozwój ferm przemysłowych może go nie starczyć. Wody, słodkie czy słone, natomiast są prawie niezagospodarowane, a algi rosną w każdej z nich i coraz częściej trafiają na nasz stół razem z azjatyckimi potrawami.
Algi zawierają wszystko, co jest nam potrzebne do życia, a ponadto 50–70 procent białka i mnóstwo antyoksydantów. Prócz wartości odżywczych obniżają ciśnienie, a nawet leczą stłuszczoną wątrobę. Naukowcy zaliczają je do grupy superfood.
Ilość miejsca nadającego się do produkcji żywności na lądach kurczy się. Powodów jest wiele, ale kluczowe to zmiany klimatu, wzrost liczby ludzi, wyjałowienie ziem rolnych, brak czystej słodkiej wody. Tymczasem algi rosną znakomicie w wodzie słonej, której w oceanach jest sporo, a robaki potrzebują wielokrotnie mniej miejsca i jedzenia niż krowy. Niezależnie czy nam się to podoba, czy będziemy się przeciw temu buntować i rozrywać koszule jak Rejtan, to robaki i glony są przyszłością naszego wyżywienia, no, chyba że zostaną wymyślone zamienniki syntezowane w fabrykach chemicznych.