Jeżeli jesteś zamożny i nie poszczęściło ci się w miłości, to masz pecha. Sąd może zmusić cię nawet do dożywotniego finansowania byłej drugiej połowy po waszym rozwodzie. Nastąpił on nie tylko z twojej winy? To niczego nie zmienia. Polski ustawodawca już cię zaszufladkował, przydzielił stosowne (według niego) obowiązki, a odwołań od nich – raczej nie przewiduje.
Nie dość, że trudno znaleźć dobro społeczne, które od kogokolwiek wymagałoby łożenia na utrzymanie byłej żony lub męża, to nakaz ten w ewidentny sposób wchodzi w konflikt z zasadniczym celem instytucji rozwodu. Ten ma przecież przede wszystkim oficjalnie zerwać wszystkie prawne więzi łączące parę oraz umożliwić obydwu stronom rozpoczęcie nowego, nieobciążonego dawnymi cieniami życia. Scenariusz taki jest szczególnie pożądany wówczas, gdy w związku nie ma dzieci. Po co marnować czas i zdrowie psychiczne na niepozamykane sprawy? W końcu życie jest na to za krótkie, a każdy ma prawo do szczęścia. Ustawodawca uznał jednak, że takie rozwiązanie jest zbyt proste. Po co pozwolić dorosłym ludziom samodzielnie o sobie decydować i pracować na własny rachunek, skoro można byłych małżonków związać na stałe obowiązkiem alimentacyjnym?
„Uczynny” art. 60 Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego klaruje dwie sytuacje, jakie pozwalają na domaganie się alimentów od byłego małżonka. Przede wszystkim więc: „Małżonek rozwiedziony, który nie został uznany za wyłącznie winnego rozkładu pożycia i który znajduje się w niedostatku, może żądać od drugiego małżonka rozwiedzionego dostarczania środków utrzymania w zakresie odpowiadającym usprawiedliwionym potrzebom uprawnionego oraz możliwościom zarobkowym i majątkowym zobowiązanego”. A więc takie rozwiązanie prawo proponuje biedaczynie, która znalazła się „w niedostatku”. Co prawda, ten nieborak jest dorosłym, zdrowym człowiekiem, zdolnym do podejmowania odpowiedzialnych decyzji, skoro ma już na koncie doświadczenie pożycia małżeńskiego. Ma dwie ręce i dwie nogi, teoretycznie mógłby więc pracować, jak miliardy ludzi na świecie, ale po co zachęcać go do samodzielności, zaradności i wzięcia odpowiedzialności za własny los w swoje ręce? Lepiej niech kontynuuje swoją zależność od innych, „uwieszając się” na swoim eks, który nie będzie miał nic do powiedzenia. Płacącego alimenty może wybawić od tego przykrego obowiązku jedynie kolejne małżeństwo beneficjenta. Ten jednak wcale nie musi, nawet pozostając w nieformalnym związku, od razu biec do ołtarza. Równie dobrze może żyć dalej jak do tej pory, ciesząc się zarówno względami nowego partnera, jak i pieniędzmi z kieszeni byłego małżonka. A że w ten sposób prawo może postawić płacącego alimenty w „lekko” niekomfortowej sytuacji, gdy staje się on sponsorem nowej rodziny byłego (a może nie tak wcale nowej… A może i tej, która stała się przyczyną rozwodu)?. To już nieistotne. Zgodnie z narracją miłościwie panujących: nie ma ślubu – nie ma człowieka. Nie ma rodziny i nie ma praw ani obowiązków. A że nijak to nie przystaje do rzeczywistości... Cóż, w państwie PiS mało co do niej przystaje.
Kolejną nadzieją dla mimowolnego „sponsora” jest granica 5 lat, po której obowiązek alimentacji byłego małżonka ustaje. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, aby sąd ten czas przedłużył. 5 lat nie wystarczyło nieborakowi na znalezienie jakiejkolwiek pracy, ogarnięcie się i wyjście z „niedostatku”? Ech, co za pech. Wygląda na to, że jego eks jeszcze trochę sobie pozagląda do kieszeni.
Ciekawy jest także drugi paragraf art. 60. „Jeżeli jeden z małżonków został uznany za wyłącznie winnego rozkładu pożycia, a rozwód pociąga za sobą istotne pogorszenie sytuacji materialnej małżonka niewinnego, sąd na żądanie małżonka niewinnego może orzec, że małżonek wyłącznie winny obowiązany jest przyczyniać się w odpowiednim zakresie do zaspokajania usprawiedliwionych potrzeb małżonka niewinnego, chociażby ten nie znajdował się w niedostatku”. W tym przypadku prawo jest jeszcze bardziej surowe, termin 5 lat nie obowiązuje, a jedynym warunkiem likwidującym obowiązek alimentacji pozostaje kolejne małżeństwo beneficjenta. Różnicą względem poprzedniego paragrafu jest także to, że beneficjent nie musi wcale cierpieć niedostatku. Wystarczy, że rozwód oznacza dla niego „istotne pogorszenie sytuacji materialnej”. Innymi słowy: jeśli winowajca jest bogaty, a beneficjent nie, to trzeba dążyć do wyrównania tego „patologicznego”, zdaniem ustawodawcy, stanu. Nie ma co, duch socjalizmu jest wiecznie żywy. Marks i Engels byliby dumni.
Oczywiście nie ulega wątpliwości, że osoba ponosząca wyłączną winę za rozpad małżeństwa nie powinna uchylać się od konsekwencji swoich czynów. Sprawę tę należy jednak regulować na etapie podziału wspólnego majątku w sposób adekwatny do winy. Późniejsze obarczanie winnego alimentami stanowi już przykład dwukrotnego karania za to samo przewinienie, co jest sprzeczne z zasadami cywilizowanego prawa. Ponadto prawo to stanowi doskonałe narzędzie i furtkę nie tylko do bezpodstawnego często wyłudzania pieniędzy, ale też do dania ujścia prymitywnym żądzom odwetu na eks. Czyż może być lepsza zemsta na byłym niż zmuszenie go do comiesięcznego rozstawania się z częścią jego ciężko zarobionych pieniędzy na naszą rzecz? Czy chcemy, aby prawo dawało przyzwolenie i wręcz pielęgnowało takie niskie instynkty społeczeństwa?
Słuszność alimentów na dziecko nie budzi najmniejszych wątpliwości. Każdy prawdziwy rodzic powinien czuć się w obowiązku zabezpieczyć życiowe potrzeby małego, a później młodego i uczącego się człowieka, którego z własnej woli powołał na świat. Nie ma jednak żadnego usprawiedliwienia dla nakładania haraczu na rzecz dorosłej osoby, która po rozwodzie powinna stać się zarówno na gruncie prawnym, jak i życiowym – obcym człowiekiem. Ustawodawca nie kwapi się, aby obarczać podobną odpowiedzialnością inne osoby w otoczeniu beneficjenta, które również mogą stać się przyczyną „istotnego pogorszenia” jego sytuacji materialnej. Czy jeśli pracodawca zwolni kogoś z pracy, tym samym „istotnie pogarszając” sytuację materialną byłego pracownika, to może obawiać się pozwu o alimenty? Raczej nie. Dlaczego więc były małżonek jest tutaj jedynym, w dodatku kompletnie bezzasadnym wyjątkiem?
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.