Hejt jaki jest, każdy widzi. Wszechpotężny. Niszczący. Niebezpieczny i zatruwający. A w obecnych czasach, ze względu na niespotykaną we współczesnej historii skalę politycznego podzielenia Polaków, frustracji wynikającej z przedłużającej się epidemii, izolacji oraz ogólnej atmosfery strachu i niepewności, ten problem zaczyna gwałtownie narastać. Swoje emocje ludzie coraz częściej postanawiają wyładować w internecie, przekonani, że w tej przestrzeni mogą czynić to w pełni bezkarnie. Czy aby na pewno?
Prawdą jest niestety, że polski ustawodawca dotychczas nie wygenerował odrębnego przepisu poświęconego określonemu przestępstwu, który przewidywałby odpowiedzialność karną dosłownie za hejt w internecie. Nie oznacza to jednak, że ofiary tego haniebnego zjawiska – bez względu na to, czy przyjmuje ono formę wyzwisk, gróźb, nękania, zastraszania czy jakąkolwiek inną – są zupełnie bezbronne. W sukurs przychodzą im bowiem przepisy Kodeksu karnego, na których już od lat opierają się rzesze prawników walczących o prawa swoich klientów, naruszane w wirtualnej rzeczywistości. Najczęstszym orężem w tych bojach są przede wszystkim przepisy art. 119 (groźba z powodu dyskryminacji – kara pozbawienia wolności do 5 lat), art. 190 (groźba karalna – pozbawienie wolności do 2 lat), art. 191 (zmuszanie do określonego zachowania – pozbawienie wolności do 3 lat), art. 212 (zniesławienie/pomówienie – pozbawienie wolności do 1 roku), art. 216 (znieważenie – pozbawienie wolności do 1 roku), art. 255 (publiczne nawoływanie do popełnienia przestępstwa – pozbawienie wolności do 3 lat), art. 256 (nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych – pozbawienie wolności do 2 lat), art. 257 (napaść z powodu ksenofobii, rasizmu lub nietolerancji religijnej – pozbawienie wolności do 3 lat). Tutaj warto podkreślić, że niestety brakuje w tym katalogu penalizacji tak ważnej przesłanki jak homofobia, która, w godny pożałowania sposób milcząco tolerowana i wręcz pielęgnowana przez polityków partii rządzącej oraz narrację Kościoła Katolickiego, niestety występuje nader często w polskiej rzeczywistości.
Wybór tych właśnie przepisów w celu zwalczania hejtu w internecie bynajmniej nie jest przypadkowy i pokazuje, że najczęstszymi przyczynami pociągania do odpowiedzialności jego sprawców są dokonane w ten sposób zniesławienie i znieważenie. Kiedy możemy pełnoprawnie poczuć się ofiarami takich nadużyć i czym one się zasadniczo różnią?
Znieważenie, a więc najczęstsza i najbardziej rozpowszechniona forma niefizycznego skrzywdzenia drugiej osoby (art. 216 k.k.), polega na skierowaniu wobec niej słów powszechnie uznawanych w społeczeństwie za obelżywe, np. wulgaryzmów. Nie trzeba nawet włączać komputera, aby przekonać się o masowym występowaniu tej „choroby cywilizacyjnej”. Wystarczy przejść się na 10-minutowy spacer wśród innych ludzi.
Zniesławienie (art. 212 k.k.) polega na tym, że sprawca pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną niemającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności. Bardzo często na taką formę „zemsty” decydują się osoby nieusatysfakcjonowane wydanym rozstrzygnięciem czy decyzją administracyjną konkretnego organu. Obywatel więc, który w bardziej lub mniej uzasadnionym mniemaniu poczuł się pokrzywdzony przez władze publiczne, może łatwo zamienić się w hejtera obwieszczającego na forum internetowym, że wójt jego gminy jest złodziejem, oszustem i łapówkarzem. I chociaż czasami jesteśmy naprawdę słusznie zmęczeni walką z bezduszną biurokracją lub niesprawiedliwością spotykającą nas w urzędach, to zdecydowanie warto powstrzymać się od takiej formy „odwetu”. I to nie tylko dlatego, że jest ona (co najmniej) moralnie wątpliwa, ale też, jak bowiem widać, kara za mowę nienawiści i hejt może być realnie wysoka. Co szczególnie istotne w tym kontekście, w przypadku przestępstwa zniesławienia i znieważenia, surowsza odpowiedzialność karna polegająca na możliwości orzeczenia kary pozbawienia wolności; nawet na 1 rok grozi w przypadku popełnienia tych przestępstw właśnie za pomocą środków masowej komunikacji – i dlatego kara za hejt w internecie może być wyjątkowo dotkliwa.
Skoro jednak przewidywane sankcje bynajmniej nie są symboliczne, to dlaczego już dawno nie udało się prawodawcy wyplenić z narodu tego przeklętego nawyku ubliżania sobie w internecie? Odpowiedź na pytanie, dlaczego sprawców nie odstrasza widniejąca w przepisach prawnych kara, od wieków trapiła filozofów oraz jurystów, a biorąc pod uwagę bogaty repertuar kar śmierci i tortur funkcjonujący w dawnych czasach, trudno dziwić się dywagacjom szacownych mędrców. Odkrycie bowiem prawdy o tym, że przestępcę najbardziej przeraża nie sam fakt istnienia kary, ale jej nieuchronność, jest stosunkowo świeżym dokonaniem współczesnych specjalistów i badaczy kryminalistyki.
Wydaje się, że tu właśnie jest pies pogrzebany – ludzie przecież do tej pory w przeważającej większości są przekonani, że internet daje im możliwość cieszenia się pełną anonimowością, a ich „grzeszków” w sieci nikt nie będzie ścigał, bo zwyczajnie nikomu nie będzie chciało się do tego stopnia angażować w walkę o sprawiedliwość z pozornie wirtualnym bytem, jakim jest nieznany nick w internecie. Rzeczywiście, wiele pokrzywdzonych osób „macha ręką” na cudze karygodne zachowanie w sieci, bo albo są zmęczeni zmaganiem się z realiami codzienności i nie chcą wojować jeszcze w wirtualnym świecie, albo też nie potrafią i nie wiedzą, czy i w ogóle jak mogą skutecznie bronić swoich praw. I chociaż naturalnie każdy ma pełne prawo samodzielnie decydować o tym, czy czuje się pokrzywdzony czyimś postępowaniem i czy zamierza coś z tym zrobić, to trudno nie doceniać wysokiej wartości walorów wychowawczych, jakie niesie stanowcza i konkretna reakcja na bezwzględnie nieakceptowalne słowa lub wpisy. Ogromną klasę i determinację wykazała w takiej sytuacji posłanka Agnieszka Pomaska z KO, która postanowiła, że słowa skierowane do niej przez jednego z użytkowników Facebooka – „lesbo, gnido, ku*rwo dzika” – nie powinny być puszczone płazem. Kobieta wniosła sprawę do sądu rejonowego w Gdańsku, który w styczniu tego roku skazał sprawcę na 8 miesięcy ograniczenia wolności z obowiązkiem wykonywania prac społecznych w wymiarze 20 godzin miesięcznie, 1000zł nawiązki na rzecz PCK oraz zwrot kosztów sądowych. Wyobrażając sobie minę przekonanego dotychczas o swej bezkarności „dżentelmena” z Facebooka podczas ogłaszania wyroku, trudno powstrzymać się od uczucia satysfakcji i jeszcze ważniejszej od niej nadziei – że rozstrzygnięcie to nie tylko wyznaczy pożądany kierunek linii orzeczniczej podobnym sprawom w przyszłości, ale też spełni cenną rolę prewencyjną i przekona różnej maści frustratów, iż warto popracować nad znalezieniem zdrowszego sposobu wyładowywania negatywnych emocji. Plucie jadem na Bogu ducha winnego bliźniego w internecie może się bowiem okazać znacznie kosztowniejsze, a już na pewno mniej wartościowe i skuteczne od porządnej, profesjonalnej terapii.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.