Co skłoniło autorów programu do podjęcia tak zaskakującej i niezrozumiałej decyzji? Nie jest przecież żadną tajemnicą, że społeczeństwo polskie się starzeje, a co za tym idzie – wzrasta w nim liczba osób niepełnosprawnych i wymagających opieki. Nie jest też żadną nowością fakt, że praca przy osobie niepełnosprawnej – choć godna podziwu i najwyższego szacunku – nie należy bynajmniej do zajęć lekkich, a znalezienie chętnych do jej podjęcia nie jest bułką z masłem. Nierzadko więc decydują się na nią osoby z najbliższej rodziny niepełnosprawnego, kierując się względami uczuciowymi, empatią czy też wartościami chrześcijańskimi. Dlaczego zatem odbiera się im prawo do spełnienia tego uczynku miłosierdzia?
Oficjalnie dlatego, że rzekomo członkowie rodzin – choćby nie wiadomo jak bardzo chwalebnymi pobudkami się kierowali – nie dysponują jednak profesjonalną wiedzą i przeszkoleniem, które jest zazwyczaj atutem osób zajmujących się niepełnosprawnymi zawodowo. Ponadto, zdaniem autorów projektu, taki układ prowadziłby do „uzależnienia” niepełnosprawnego od członka rodziny, co nie byłoby zjawiskiem korzystnym oraz mogłoby uczynić pomoc nieefektywną i nieskuteczną.
Dlaczego jednak odbiera się sprawstwo i decyzyjność samym zainteresowanym, którym i tak okrutny los odebrał już tak wiele? Skoro ktoś wyraźnie życzy sobie, aby w codziennych zmaganiach towarzyszył mu ktoś bliski, to jakim prawem odbiera mu się taką szansę? Przecież wymienione przeszkody nie należą do kategorii przeszkód niemożliwych do pokonania. Członek rodziny może wziąć udział w odpowiednich szkoleniach, a ponadto żaden przepis nie zabrania mu w razie potrzeby korzystania z dodatkowej pomocy.
Nie jest trudno odgadnąć, że bliskość członka rodziny pomaga nie tylko zachować równowagę psychiczną, ale też zmniejsza dyskomfort niepełnosprawnego, który w swoje najbardziej intymne sprawy angażuje osobę darzoną przez siebie zaufaniem. Nikt nie chciałby z pewnością być nigdy zmuszonym do bycia uzależnionym od jakiegokolwiek innego człowieka, bez względu na to, czy jest to ktoś bliski czy też zupełnie obcy, ale nie powinien dziwić fakt, że w razie konieczności wyboru, zdecydowana większość prosi o pomoc najbliższych. Nie wspominając już o tym, że wykluczenie członków rodziny z grona kandydatów może zwyczajnie uniemożliwić znalezienie osoby, która będzie odpowiadała potrzebom i preferencjom wnioskodawcy.
Sprawą zainteresował się już Rzecznik Praw Obywatelskich. Ombudsman tłumaczy, że zasady dotyczące tego, kto może być kandydatem na asystenta osobistego, powinny być wprowadzane wyraźnie w treści programu, a wykładnia nie może prowadzić do ograniczenia możliwości wsparcia osób z niepełnosprawnościami. Jest to szczególnie istotne w kontekście przygotowywanego projektu ustawy o asystencji osobistej osób z niepełnosprawnościami, której treść poznamy niebawem. Miejmy nadzieję, że twórcy wspomnianego aktu prawnego wykażą się większym zrozumieniem i poszanowaniem konstytucyjnych przepisów dotyczących niepełnosprawnych obywateli. Art. 69 ustawy zasadniczej wyraźnie obliguje bowiem państwo do zapewnienia niepełnosprawnym „pomocy w zabezpieczaniu egzystencji, przysposobieniu do pracy oraz komunikacji społecznej”. Czy można jednak pomagać komuś, jednocześnie ignorując jego rzeczywiste potrzeby i prośby? Nie mylmy niepełnosprawnych z osobami ubezwłasnowolnionymi. Nie odbierajmy im prawa do podejmowania samodzielnych decyzji. TYLKO tyle albo i AŻ tyle możemy dla nich zrobić.