Nikt nie kwestionuje faktu, że sytuacja na rynku mieszkaniowym w Polsce nie jest kolorowa, ale czy rzeczywiście nowy podatek rozwiąże problem? A może wręcz go nasili? Przecież jeśli ludzie przestaną kupować mieszkania na wynajem z powodu nieopłacalności tego przedsięwzięcia, to automatycznie wygeneruje to większe trudności ze znalezieniem lokum na wynajem. A taka sytuacja znów „wywinduje” już i tak niebotycznie wysokie ceny mieszkań w górę.
Na chwilę obecną jednak dopiero trwają prace nad trzema (!) rodzajami podatków, prowadzone przez ekspertów resortów aktywów państwowych (na czele których stoi Jacek Sasin, choć to wyjątkowo marne pocieszenie). Pierwsza danina miałaby być podobna do tej, która jest pobierana w Irlandii Północnej, tzw. daniny transakcyjnej, wynoszącej 10 proc., gdy podmiot dokonuje zakupu co najmniej 10 nieruchomości w ciągu 12 miesięcy. Jeśli taki podatek na podobnych zasadach zostałby wprowadzony również w Polsce, uderzyłby nie tylko w fundusze inwestycyjne, ale też w najbardziej obrotnych na rynku flipperów (a więc w osoby, które z kupowania i wynajmowania mieszkań uczyniły sposób na życie).
Pobór drugiego podatku miałby odbywać na podobnych zasadach, jak w przypadku istniejącego obecnie podatku od przychodów z budynku. Tyle tylko, że stawka nowej daniny miałaby być – a jakże inaczej! – wyższa. Ostatnia zmiana natomiast polegałaby na podwyższeniu już istniejącego i funkcjonującego podatku od nieruchomości.
Zgodnie z aktualną formą koncepcji resortu, obowiązek uiszczania nowych danin spadłby na podmioty dysponujące minimum pięcioma przeznaczonymi na wynajem lokalami. W ten sposób finansowo „ukarane” zostaną nie tylko fundusze, ale też „zwykli” (choć zapewne zamożni) Polacy, którzy posiadają kilka nieruchomości. Trudno oprzeć się wrażeniu, że konstruujący ten przepis westchnęli z sentymentem za dawnymi (na szczęście) czasami, kiedy to każdy właściciel mieszkania postrzegany był w kategoriach burżuja i wyzyskiwacza, a człowiek zamożny stanowił już żywe ucieleśnienie wszystkich plag nękających szary lud pracujący. Nie mówiąc już o tym, że efektem ich działań byłoby de facto wprowadzenie pewnej formy podatku katastralnego, a więc takiego, którego wysokość uzależniona jest od wartości dóbr płacącego (ad valorem, czyli "od wartości"). Rozwiązanie to stosuje się w kilku krajach Europy, ale w Polsce na razie rolę tę pełni danina od nieruchomości komercyjnych. Co prawda rządzący deklarowali, że nie wprowadzą podatku katastralnego w Polsce, ale czy do ich słów można jeszcze podchodzić z zaufaniem?
Oby to całe zamieszanie nie doprowadziło do pesymistycznego, ale chyba całkiem realnego scenariusza. A mianowicie takiego, że młodzi ludzie wchodzący w życie i marzący o założeniu rodziny zostaną definitywnie pozbawieni szans nie tylko na zakup własnego mieszkania, ale też znalezienia lokalu do wynajęcia w przystępnej cenie. Co im pozostanie? Chyba tylko emigracja. Chociaż biorąc pod uwagę aktualną sytuację w Polsce pod wieloma względami, to może dla nich nie byłby to wcale aż taki zły wybór. Pytanie tylko, jak poradzi sobie państwo, gdy większość młodych i wykształconych obywateli wyjedzie za granicę, aby na obcej ziemi budować swoje życie, a przy okazji – cudzą gospodarkę i dobrobyt.