Każdy, kto teraz się zachwyca, jakim „wielkim intelektualistą” był rzecznik junty stanu wojennego, powinien rzucić okiem na zapisy jego wystąpień w tamtych czasach. Ówcześnie oburzały one większość Polaków bezczelnością kłamstw i napastliwością narracji skierowanej przeciwko opozycji niepodległościowej. Obecnie wywołują raczej uczucie zażenowania. Urban wypada na nich o wiele słabiej niż współcześni propagandyści reżimu Putina. Często przynudza, opowiada płaskie dowcipy i jest równie przaśny jak reszta ekipy Jaruzelskiego. Emocje mogą dziś wzbudzać jedynie te fragmenty jego wystąpień, w których brał on udział w tuszowaniu zbrodni bezpieki i milicji. Taka propaganda nie mogła przekonać nikogo poza totalnymi bezmózgami. Nic więc dziwnego, że polska opinia publiczna postrzegała wówczas Urbana jako pokraczną personę, o której wymyślano tony dowcipów.
Po śmierci tego nieudanego propagandysty można jednak było czasem spotkać się z opiniami, że był on „jednym z najwybitniejszych polskich publicystów”. Takie głosy odzywały się również na prawicy. Jeden z prawicowych publicystów porównał go nawet do Stefana Kisielewskiego. OK., o gustach się nie dyskutuje. Nie czytałem namiętnie Urbana, a te jego teksty, na które się natknąłem, były dla mnie mieszanką nudziarstwa i taniej prowokacji. Być może zostawił w swoim dorobku coś znacznie lepszego. Być może rzeczywiście miał talent. To jednak nie zmienia faktu, że zaprzągł ów talent do bardzo złej sprawy: obrony zdychającego reżimu, który w przedśmiertnych konwulsjach zniszczył życie tysiącom Polaków. Reżimu, który doprowadził naród do nędzy i wypchnął rzesze młodych ludzi na emigrację. Nigdy za to nie przeprosił, więc nie ma mowy o tym, by mu to wybaczyć.
W III RP Urban nie tylko nie poniósł żadnej kary, ale wręcz doskonale się odnalazł. Został milionerem, wykorzystując wolność słowa, czyli ideę, którą wściekle zwalczał za rządów Jaruzelskiego. Dorobił się majątku, wydając skandalizującą gazetkę, której głównym targetem byli dawni milicjanci i esbecy. Czasem ta gazeta bywała ciekawa, ale wielu porządnych ludzi nie chciało brać jej do ręki. No i był też jeszcze wydawany przez jego żonę magazyn ze zdjęciami ofiar przestępstw, rzezi i wypadków drogowych. No cóż, nikt mu nie zabraniał tarzać się w gnoju… Nie powinno więc dziwić, że dawny „Goebbels stanu wojennego” znakomicie odnalazł się w erze mediów społecznościowych i patostreamingu. Jego filmiki były niezwykle popularne – podobnie jak nagrania Kononowicza, Jabłonowskiego czy jasnowidza Jackowskiego. Czasem mu się udawało coś zabawnego nakręcić. Szkoda, że nie robił numerów rodem z „Jackassa”. Młodzież chętnie by popatrzyła, jak Urban próbuje przeskoczyć na trójkołowym rowerku kanałek ściekowy. Byłoby mnóstwo lajków i repostów. Ciekawe, czy doktor Goebbels też potrafiłby się tak dobrze odnaleźć w epoce mediów społecznościowych?