We czwartek 2 września wieczorem w hotelu Żubrówka w Białowieży trwała zakrapiana impreza. Goście cieszyli się spotkaniem z dala od miast, z dala od codziennych problemów, mieli nadzieję, że nazajutrz przespacerują się po pięknej puszczy. Nagle w hotelu zjawiła się Straż Graniczna, oznajmiając że do północy trzeba opuścić hotel i w ogóle Białowieżę. Bo właśnie wprowadzono tam stan wyjątkowy.
Nie do wszystkich od razu dotarło, co się dzieje. Co przytomniejsi biesiadnicy oznajmili, że nie dadzą rady wykonać zarządzenia władz. Bo nie są w stanie prowadzić samochodów. Mundurowi łaskawie pozwolili gościom zostać do następnego dnia, wyszli i zostawili gości w szoku. Takiego zakończenia biesiady nikt się nie spodziewał.
Jednak stan wyjątkowy był nawet większym szokiem dla właścicieli hoteli, restauracji i w ogóle organizatorów turystyki w Puszczy Białowieskiej, Knyszyńskiej i w dolinie Bugu. Ledwo zaczęli odrabiać straty po kolejnych lockdownach, a tu nastąpił kolejny i to znienacka. O kolejnych falach pandemii i spodziewanych ograniczeniach było wiadomo nawet z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Stan wyjątkowy wprowadzono z dnia na dzień, z czwartku na piątek. Kto nie śledził na bieżąco zdarzeń politycznych, ten mógł być nieprzyjemnie zaskoczony – jak goście Żubrówki.
A przecież turystyka w Polsce to już od kilkunastu lat nie tylko Zakopane, Kraków czy Sopot. Przedsiębiorcy z tej branży na Podlasiu i Lubelszczyźnie wiele zrobili, by rozpowszechnić w kraju i za granicą dobrą markę wschodniego pogranicza. Zainwestowali w hotele i w gospodarstwa agroturystyczne, w wypożyczalnie kajaków i rowerów, zdobyli uprawnienia przewodnickie, zatrudnili pracowników. Mieli w swoich pensjonatach rezerwacje na wrzesień i październik. A tu nagle wszyscy turyści musieli wyjechać. I to nie tylko z pasa przy samej granicy. Strach przed nieznanym wypłoszył turystów także z miejsc odległych od strefy stanu wyjątkowego o wiele dziesiątek kilometrów.
Sami przedsiębiorcy turystyczni z białoruskiego pogranicza obawiają się, że nawet, gdy stan wyjątkowy się skończy, nie będzie to oznaczało, końca kłopotów. Podejrzewają – nie bez przyczyny – że do tego rejonu przylgnie łatka miejsca niebezpiecznego, w które lepiej się nie zapuszczać. Trudno im się dziwić. Stereotypy w masowej świadomości robią swoje. Na przykład zła sława krajów byłej Jugosławii wciąż trwa. A przecież są piękne, a od wojen w latach 90. minęły przeszło dwie dekady. Jednak przełamanie lęków społecznych bywa trudne i czasochłonne.
Można do pewnego stopnia zrozumieć rząd, który musi stawić czoła problemowi uchodźców oraz białorusko-rosyjskim prowokacjom. Naturalne jest, ze w takim czasie na pograniczu powinno się pojawić więcej mundurowych. Ale przecież tymże mundurowym chyba dość łatwo odróżnić śniadego Irakijczyka przepływającego Bug od polskiego kajakarza po tym Bugu pływającym dla relaksu. Zakaz wstępu turystów jest więc mocno wątpliwy.
Trudno, stało się. Jeśli jednak rząd chce być uczciwy wobec hotelarza z Białowieży czy właściciela wypożyczalni kajaków nad Bugiem, powinien im te straty wynagrodzić. I nie chodzi tylko o obiecane rekompensaty pieniężne za 30 dni stanu wyjątkowego. Skutki nadzwyczajnego reżimu mogą trwać jeszcze bardzo długo. Trzeba różnych działań promujących te rejony, a być może też wsparcia w budowie infrastruktury turystycznej. Inaczej za tę polityczną awanturę zapłaci mnóstwo ludzi, którzy po prostu wzięli sprawy w swoje ręce i uczynili pogranicze atrakcyjnym dla turystów. Bo przecież to tak naprawdę oni, a nie rząd, sprawiają że tak zwana „Polska B” zaczyna ożywać.