No i doczekaliśmy się nareszcie czasu, kiedy pisowski reżim bez żadnych zbędnych mistyfikacji, jawnie i śmiejąc się w twarz tzw. „demokracji”, postanowił rozliczyć się ze wszystkimi niezależnymi mediami w Polsce.
Dlaczego używam wyrazu „nareszcie”? Z dwóch powodów. Po pierwsze sytuacja ta potwierdza nam ostatecznie, że mamy do czynienia z formacją polityczną o zapędach totalitarnych. A po drugie, z dawna oczekiwaliśmy zamachu tej władzy na wolne media, więc wszystko dzieje się w porządku zgodnym z regułami dziejowymi. Te mechanizmy historii są tu najważniejsze, ponieważ to szaleńczy lot ćmy do płomienia świecy. Na końcu ten reżim czeka druzgoczący upadek, a jej przedstawicieli odpowiedzialność za swoje czyny.
Do niedawna definiowanie pisowców jako polskich narodowych socjalistów było jedynie modną opinią krążącą w kręgach zadeklarowanych przeciwników tej formacji. Dziś nie mamy wątpliwości, że mamy do czynienia z organizacją, której celem jest stworzenie w Polsce systemu monopartyjnego i zawłaszczenie całego polskiego majątku narodowego. Żeby zrealizować ten cel, pisowcy wyznaczyli sobie poszczególne etapy podporządkowywania strategicznych obszarów państwa: sądownictwa, sił zbrojnych, gospodarki ( w tym leśnej, morskiej i rolnej), przemysłu, spółek skarbu państwa itd.
Najpaskudniejszą przeszkodą w realizacji tej szczytnej misji tworzenia jedynie słusznego monoustroju są niezależne, prywatne media. Krytykują, podjudzają, ujawniają skandale, ośmieszają, i psują elektoratowi w głowach, wmawiając biednym ludziom w jakie bagno się ten naród pakuje. Ludzie mają pełne wózki żarcia w supermarketach pękających w szwach, a te obrzydliwe media straszą jakąś inflacją, zadłużaniem państwa, kryzysem gospodarczym, polexitem i innymi podobnymi, niezrozumiałymi dla większości trudnymi pojęciami. Trzeba zatem tych nieposłusznych krzykaczy jakoś pozamykać i na stałe zneutralizować. Ale jak to zrobić? I tak jak z „reformą” sądownictwa, trzeba do realizacji tego celu podejść systemowo, w sposób zorganizowany na wzór niemieckich poprzedników z lat 30. ubiegłego stulecia.
Jak to zrobili niemieccy narodowi socjaliści? Naprawdę elegancko, posługując się podobną argumentacją. W pierwszą rocznicę przejęcia władzy przez nazistów odbyło się uroczyste posiedzenie Reichstagu, który przy tej okazji przyjął „ustawę o odbudowie Rzeszy”. W rzeczywistości było to najbardziej destrukcyjne prawo w historii Niemiec. Ustawa likwidowała parlamenty krajowe, odbierała rządom landów prawo sprawowania władzy na obszarach dawnych księstw i historycznych krain. Upoważniała także rząd Rzeszy do ustanawiania nowego prawa konstytucyjnego dekretami, bez zgody parlamentu. Panie i panowie z PiS proszę tylko pomyśleć jakie to wspaniałe rozwiązanie. Za jednym zamachem całą tę pożal się Boże „demokrację” można byłoby legalnie wyrzucić na śmietnik historii.
Ale wróćmy do lat trzydziestych. Kilka dni po uchwaleniu ustawy „o odbudowie Rzeszy” minister propagandy Joseph Goebbels opublikował artykuł pod wymownym tytułem: „Więcej moralności, mniej moralizatorstwa”. Goebbels zaatakował prasę wolnościową głoszącą prawo jednostki do wyboru stylu życia.
Skąd my to znamy? No nie trzeba daleko szukać. 19 maja tego roku węgierski parlament większością dwóch trzecich głosów przyjął ustawę, którą w Europie uznano za dyskryminują środowiska LGBT. Węgierski premier Victor Orban uzasadniał jej wprowadzenie obroną moralności narodu przed demoralizatorami z zachodu. Jego argumenty brzmiały zdumiewająco podobnie do opinii głoszonych przez ministra propagandy III Rzeszy.
Jak się ustrzec przed demoralizatorami z zachodu? – pytał węgierski przywódca. Przede wszystkim likwidując media i wydawnictwa będące własnością „obcych”.
Podobnie myślał Joseph Goebbels w 1934 roku. Wszystkie artykuły ministra propagandy ze stycznia i lutego tego roku były przesiąknięte zajadłą nienawiścią do prasy „znajdującej się w obcych rękach”. 7 lutego Goebbels wygłosił płomienne przemówienie przed prezydium Izby Kultury Rzeszy. Reprezentanci niezależnych mediów ze zdumieniem usłyszeli, jak szef narodowo-socjalistycznej propagandy nazywa niezależną prasę „anarchistyczną, wszystko niszczącą i podkopującą albo potulną wobec obcych jak pokojowy piesek!”. W opinii Goebbelsa nie była ona zdolna „znaleźć złotego środka, którym jest suwerenna, szlachetna, życzliwa krytyka poszczególnych działań, która byłaby połączona z pozytywnymi i dobrymi radami”. Dlaczego ta dekadencka „demokratyczna” prasa, uzależniona od ośrodków zagranicznych, nie dostrzega tego, jak wspaniale zmieniamy ten kraj? – pytał w uniesieniu ulubieniec Hitlera. – Dlaczego nie potrafi dostrzec, jak wiele pomocy dają nasze programy socjalne, jak bardzo zmniejszyliśmy bezrobocie, jak przywracamy moralność po tym bałaganie stworzonym przez naszych poprzedników?
Skąd my znamy ten język? Ten sam podszyty fałszem, moralizatorski bełkot o rzetelności mediów płynie z naszych telewizorów o 19.30. W reżimowym programie propagandowym wiernie przestrzega się tradycji propagandowych stworzonych w latach 80. ubiegłego wieku.
Problem jednak w tym, że w tamtym czasie telewizja, radio i prasa należały do państwa, a w zasadzie do jednej partii rządzącej. A teraz? Co za bałagan!
Wszystkie wzniosłe i etycznie doskonałe treści przekazywane przez Telewizję Polską są mącone przez upadłe moralnie stacje telewizyjne i radiowe należące do wrogiego Polsce kapitału zagranicznego.
Taki stan rzeczy urąga przecież polskiej racji stanu! Na szczęście stroskani rodacy nie muszą się już martwić, że obcy dalej będą zatruwać umysły ich dzieci. Wódz podjął decyzję o realizacji kolejnego etapu przywracania polskości w Polsce. Do tego posłuży Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, którą od pięciu lat kieruje absolwent filozofii Akademii Teologii Katolickiej, pobożny autor i wydawca takich programów telewizyjnych jak: Magazyn Katolicki, Credo, Credo 2000, Otwarte Drzwi, Między ziemią a niebem i główny komentator Studia Papieskiego. Kierowana przez niego instytucja to kontynuatorka komunistycznego Komitetu do spraw Radia i Telewizji „Polskie Radio i Telewizja”. Ten organ decydował w dobrych czasach panowania PZPR o „zakresie tworzenia i przekazywania programów radiofonicznych i telewizyjnych dla powszechnego odbioru”. Czy coś się zmieniło, mimo że w 1993 roku powstała KRRiT? W żadnym wypadku! Teraz mamy jeszcze lepsze narzędzie kontroli - koncesje dla radia i telewizji, czyli obrożę i kaganiec nakładany na wolne media. To nie kapitał czy umiejętności decydują jakie treści płyną w „eter”, ale pan uzbrojony w pieczątkę urzędnik przyznający koncesje.
Pan przewodniczący KRRiT przez ostatnie 5 lat żył sobie spokojnie na dobrej posadce opłacanej przez polskiego podatnika. Teraz musi się na chwilę przebudzić z błogiego letargu, przypomnieć gawiedzi o nazwisku przodków i odwdzięczyć się ukochanemu przywódcy za zaufanie jakie w nim pokładał.
Dlaczego? Ponieważ grupa posłów pod przewodnictwem Marka Suskiego „spontanicznie” wniosła do Sejmu projekt nowelizacji Ustawy o radiofonii i telewizji. "Projekt ustawy ma na celu doprecyzowanie regulacji umożliwiających efektywne przeciwdziałanie przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji możliwości przejęcia kontroli nad nadawcami RTV przez dowolne podmioty spoza Unii Europejskiej, w tym podmioty z państw stanowiących istotne zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa” – czytamy w projekcie – „Ponadto wskazania wymaga, że brak precyzyjnych regulacji może powodować dyskryminacyjne traktowanie polskich koncesjonariuszy, w stosunku do koncesjonariuszy z Europejskiego Obszaru Gospodarczego, w zakresie nakładanych ograniczeń inwestycyjnych”. Jeżeli ktoś nie rozumie to spieszę z tłumaczeniem na język zrozumiały dla nas wszystkich: „Dowalaliście nam przez wiele lat w waszych niemieckich i żydowskich mediach? No to teraz my – zgodnie z dewizą naszego wodza „Teraz kurwa my!” – dowalimy wam. Zabierajcie zabawki i wypierdalajcie z piaskownicy w tempie marszowym”.
Przepraszam tych, dla których ta transkrypcja komunikatu PiS jest zbyt grubiańska, ale myślę, że każdy myślący człowiek, włącznie z jego autorami tak to rozumie w głębi swojego umysłu.
Tak więc koledzy i koleżanki z TVN, Radia Tok FM, Superstacji, Polsatu itd. Szykujcie się na zmianę miejsca pracy. Jakby co, to pamiętajcie, że u nas w Liberfor możecie pisać i działać jak wam się podoba, ponieważ zakazy pana Kaczyńskiego et cosortes mamy głęboko w … poważaniu.
Nie wińcie jednak tylko PiS-u za swój los. Wiedzieliście przecież, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji to jak każda inna tego typu instytucja, narzędzie władzy. Wiedzieliście, że istnieją koncesje nadawcze, które zawsze można nadać i zawsze można cofnąć. Jakoś wam to nie przeszkadzało przez ostatnie 30 lat. Dlaczego przez te trzy dekady nie naciskaliście na poprzednie rządy i partie koalicyjne, żeby zlikwidować ten komunistyczny anachronizm? Z bardzo prostego powodu: kiedy wasze zaplecze polityczne było u władzy koncesje dawały wam władzę, a czasami nawet monopol informacyjny. Prywatny przedsiębiorca pragnący zakupić stacje telewizyjne lub radiowe nie miał szansy przebić się przez sieć pozwoleń, koncesji, układów i znajomości, które tym wszystkim rządziły.
Dzisiaj TVN i inne media płaczą. Ale czy sami nie przygotowali swoim przeciwnikom strzelby nabitej śrutem na grubego zwierza?
PiS rozprawi się z tymi mediami jak rozprawił się z polskim środowiskiem sędziowskim. Nie mam co do tego żadnej wątpliwości. Znowu będą demonstracje kilku podstarzałych zwolenników „Szkła Kontaktowego”, jakieś szarpanki na ulicach i nim się obejrzymy w studiu TVN 24 zasiądzie pani Danusia Cholecka i oznajmi, że Polska jest już silniejsza od Ameryki.
Nie macie szansy, częściowo z własnej winy. PiS zdobędzie i tę twierdzę. Emeryt Tusk na słabym białym osiołku niewiele tu pomoże.
Do pełnego szczęścia PiSowi pozostanie jedynie zdobycie ostatnich dwóch ogólnokrajowych bastionów wolności w Polsce: wydawnictw Gremi Media i Agory.
I tutaj wyznawcy Jarosława Kaczyńskiego będą mieli pod górkę. No bo jak się dobrać do Grzegorza Hajdarowicza? Żeby on był chociaż cudzoziemcem, żeby chociaż miał obce obywatelstwo, żeby był choć trochę nie nasz. Ale on jest nasz, krajowy, Polak z krwi i kości, ze starego polskiego rodu, w dodatku zasłużony opozycjonista i wyjątkowo skuteczny przedsiębiorca. Takiego opozycyjnego życiorysu jaki ma Grzegorz Hajdarowicz nie ma żaden PiSowiec. On walkę z komuną realizował dosłownie już będąc licealistą, a później studentem narażonym na relegowanie ze szkoły i uniwersytetu. To był antykomunistyczny radykał, z tych, których komuniści się najbardziej bali.
Jak się takiemu dobrać do skóry? Jak mu wyrwać te Gremi Media? Oficjalnie nie można. Ale są przecież sposoby stare jak świat. Znamy je z historii.
Wkopać go w aferę? Nie da rady, bo za porządny pod każdym względem. Podkopać jego autorytet na polu międzynarodowym? Nie ma na co liczyć, skoro rząd Brazylii odznacza go najwyższym orderem za zasługi dla budowania więzi międzynarodowych, poważne instytucje międzynarodowe zapraszają do współpracy, Amerykanie traktują go jak męża stanu, a w radzie nadzorczej jego firmy jest nawet były redaktor naczelny Washington Post.
Co tu zrobić? Skoro twierdzy nie można w żaden sposób zdobyć z zewnątrz potrzebny jest zdrajca w jej wnętrzu. Ale jak ukryć jego tożsamość i zrobić wszystko, żeby załoga w fortecy nie połapała się, że wśród niej jest zaprzaniec? Prokurator generalny USA Henry E. Petersen powiedział kiedyś odpowiadając przed komisją senacką badającą aferę Watergate, że istnieje jeden sposób jak wykryć prawdę o zjawisku, które na pierwszy rzut oka wydaje się niezrozumiałe. “Follow the money” – doradził śledczym.
Dowiedzcie się kto zyskał, kto zarobił, komu wpadły intratne propozycje biznesowe, kto sobie kupił nowy luksusowy samochód, nowy dom, czy podwoił zyski – a dowiecie się kto zdradził. Oto klucz do indentyfikacji wiarołomcy i sprzedawczyka, który wpuszcza wroga do niezdobytego bastionu.
Jak zatem zniszczyć wydawnictwo prasowe, skoro nie można jego właściciela szantażować utratą koncesji? Wydaje mi się, że państwo z Pis-u już znaleźli sposób. Trzeba znaleźć inną formę szantażu, która nie będzie łatwa do skojarzenia ze sprawami politycznymi.
Przedsiębiorcę można zaszczuć na dwa sposoby: podatkami lub oszustwem finansowym. Kiedy pierwsze jest niewykonywalne, bo podatki są uczciwie płacone, należy znaleźć kogoś, kto jest tak uwiązany układami finansowymi z władzą. Takiego, który z jakichś powodów osobistych lub biznesowych nie będzie mógł odmówić realizacji najbardziej haniebnego planu.
I teraz pozwólcie czytelnicy, że przedstawię jak ja bym to zrobił: taki ktoś, wbrew wszelkim istniejącym dowodom, zgłasza, że nie otrzymał pieniędzy za jakąś określoną (dawno już zapłaconą) transakcję finansową. W normalnym kraju taki numer by nie przeszedł. Ale my w tym eksperymencie myślowym zakładamy, że nie żyjemy w normalnym kraju, tylko w ubulandzie. Wykorzystując chaos wywołany jakąś sytuacją kryzysową, np. pandemiczną wymusza się przez przekupionego urzędnika sądowego (np. referendarza) wydanie nakazu zajęcia całego majątku grupy kapitałowej będącej właścicielem wydawnictwa. Co tam, że jest jakieś prawo. Co tam, że jest przyzwoitość. To niepotrzebne sentymenty. Paraliżując przedsiębiorcę za pomocą sądowej pieczątki zakładamy mu nelsona i patrzymy jak traci siły z sekundy na sekundę.
Zdrajca, który to robi, jest uwiązany interesami z mocodawcą spisku. Chociaż wie, że postępuje haniebnie, nie ma innego wyjścia jak brnąć dalej w tę nieetyczną farsę. Liczy się efekt końcowy: czy uda się zagarnąć niezależnemu właścicielowi wydawnictwo medialne za ułamek jego wartości? Czy uda się go zmusić do panicznej wyprzedaży akcji?
Wszystkie metody są dopuszczalne w warunkach wojny totalnej. Należy tak długo oblegać twierdzę, aż załoga podda się z głodu, lub zdrajca zdoła otworzyć tajne przejście pod zamkiem. Problem jednak, kiedy kosa trafia na kamień i zaatakowany przyparty do muru nagle zbiera w sobie siły.
No to jest oczywiście tylko scenariusz, który zrodził się w mojej, lekko skażonej nadmiarem publicystyki historycznej wyobraźni. Trudno uwierzyć, żeby w rzeczywistym świecie znalazł się ktoś o tak niskim morale, kto mógłby zrobić coś równie obrzydliwego. Oszukać swojego kolegę przedsiębiorcę na ten sam już zapłacony rachunek? Chyba nie ma ludzi, którzy tak by postępowali, a następnie chcieli robić interesy z innymi. Ja u takiego osobnika nie kupiłbym wody na pustyni!
Nikt nie chce przecież przejść do historii z piętnem Judasza. To nie jest warte żadnych pieniędzy!
Poza tym każdy sprzedawczyk powinien sobie zdawać sprawę, że któregoś dnia jego mocodawcy stracą władzę i przyjdzie okres rozliczeń. Wtedy trzeba będzie odpowiedzieć za swoje decyzje i to nie tylko przed historią.
Wypatrując tego dnia możemy wpisać pierwsze nazwiska do pocztu współczesnych renegatów i konfidentów. Pierwsze chyba już znamy.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.