Polska polityka to bagno. Nie odnosi się to tylko do obecnej rywalizacji politycznej. To trwa od dnia, kiedy odzyskaliśmy niepodległość. Do władzy w tym kraju dążą ludzie, których ambicja jest wprost proporcjonalna do ich poziomu niekompetencji i braku wizji politycznej. Zbiór miernot i karierowiczów nieustannie zasila stały zestaw ugrupowań politycznych głoszących hasła populistyczne i antyrynkowe. Główne siły polityczne prześcigają się w obietnicach socjalnych, zrzucając cały ciężar obciążeń fiskalnych na przedsiębiorców. Ci ostatni, chociaż są głównym źródłem finansowania bezmyślnego rozdawnictwa, podlegają nieustannej nagonce i dyskryminacji. Kiedy o piątej rano CBA wpada do ich domów i wywleka w kajdankach do okratowanych samochodów, opinia publiczna albo nabiera wody w usta, albo, niczym ta staruszka, co dorzuciła patyczek do stosu Giordano Bruno, przyklaskuje „polskim organom ścigania”. Nikt nie widzi, lub nie chce widzieć, że tego typu aresztowania, które zazwyczaj kończą się zwolnieniem aresztanta, są zwykłym widowiskiem, mającym na celu zastraszenie tych, którzy budują wzrost gospodarczy tego kraju i przymusowo finansują jego „dobrobyt socjalny”.
Wybór Gabriela Narutowicza był klasycznym przykładem polskiego kompromisu parlamentarnego. Nie wiemy, czy byłby to dobry prezydent, czy może słaba marionetka, kierowana zakulisowo przez określone kamaryle polityczne. Kto wie, może kandydat obozu narodowego, hrabia Maurycy Klemens Zamoyski, byłby znacznie lepszym prezydentem i wielkim mężem stanu. Nie kwestionujemy przecież niezadowolenia obozu narodowego z powodu wyboru Gabriela Narutowicza głosami mniejszości sejmowej. Ale przeraża sposób, w jaki większość sejmowa przyjęła ten wybór. Eligiusz Niewiadomski odebrał dosłownie wezwanie endeckiej prasy do przerwania tej prezydentury, bez jakiegokolwiek dystansu czy zastanowienia. W rzeczywistości był pierwszą w niepodległej Polsce ofiarą typowo polskiej nagonki politycznej, głupiej, prostackiej, pozbawionej jakiejkolwiek kultury parlamentarnej wojenki jednych z drugimi, wulgarnie prostej nacjonalistycznej propagandy stawiającej przyszłość państwa w kategoriach „oni albo my”. Niewiadomski okazał się zwykłym głupcem, który naiwnie i bez żadnego dystansu uwierzył w endecki bełkot o spisku mniejszości etnicznych i religijnych przeciw polskiemu katolicyzmowi.
Nic się pod tym względem tu u nas nie zmieniło. Po stu latach od śmierci pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej to samo szambo polityczne cały czas nieustannie się wylewa. Tak było przed wojną, czego przejawem był zamach majowy, sanacyjna dyktatura, Bereza Kartuska, klęska wrześniowa. Tak było w czasie II wojny światowej, kiedy nawet w najstraszniejszą noc niemieckiej i sowieckiej okupacji polscy politycy wyniszczali się na uchodźctwie czy w strukturach państwa podziemnego. Tak było w PRL, choć rzeczywistą rywalizację przykrywano nachalną, przesłodzoną propagandą sukcesu. I tak jest od 1989 roku, ze szczególnym nasileniem wojenki polsko-polskiej po upadku rządu Millera.
Niczego się nie nauczyliśmy. Nie wyciągnęliśmy żadnych wniosków. Tym krajem ciągle rządzą pieniacze, którzy poza polityką nie zrobiliby żadnej kariery zawodowej. To świat pasożytów żerujących na słabym organizmie Polski desperacko próbującej dogonić Zachód. Każdego dnia miliony ludzi idą do ciężkiej pracy, żeby przez połowę roku płacić podatki na utrzymanie tego politycznego cyrku. W zamian dostajemy legislacyjną biegunkę, bezmyślną nadprodukcję złych jakościowo, często wręcz idiotycznych przepisów w randze ustaw.
Z utęsknieniem czekam dnia, kiedy w tym kraju władzę przejmie sztuczna inteligencja. Mam nadzieję, że jakiś geniusz pracuje już teraz nad takim programem, który kiedyś tę szkodliwą klasę próżniaczą wyrzuci tam gdzie jest jej miejsce – na śmietnik historii.