7 czerwca obradował synod Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Zgodnie z komunikatem, głównym tematem było „ryzyko schizmy” Ukraińskiej Cerkwi Patriarchatu Moskiewskiego. Mówiąc prościej, chodzi o oderwanie ukraińskiego kościoła, uważającego się dotychczas za integralną część cerkwi rosyjskiej.
De facto rozłam już nastąpił, a obecnie rosyjski synod na gwałt podejmuje działania, które mają powstrzymać bunt ukraińskich diecezji de iure. Komunikat z obrad rozpoczyna się ostrzeżeniem przed taką ewentualnością. Użycie sformułowania „schizma” to rodzaj nacisku na ukraińskich wiernych i duchowieństwo, aby zastanowili się nad konsekwencjami.
Brzmi skomplikowanie dlatego potrzebne jest krótkie wyjaśnienie. W Ukrainie działają dwa kościoły prawosławne. Jeden nazywający się Ukraińską Cerkwią Prawosławną Autokefaliczną zerwał z Moskwą lata temu, jednak oficjalne uznanie innych kościołów prawosławnych otrzymał dopiero 2018 r. z rąk patriarchy Konstantynopola Bartłomieja. Od 4 lat nosi nazwę Ukraińskiej Cerkwi Patriarchatu Kijowskiego. Oczywiście nie jest uznawany przez patriarchat moskiewski.
Drugi z kościołów to właśnie Ukraińska Cerkiew Prawosławna Patriarchatu Moskiewskiego, nad losem której debatował synod. Jak sama nazwa wskazuje uważa się za część kościoła rosyjskiego. A raczej taki stan obowiązywał do 27 maja. Tego dnia sobór czyli najwyższe duchowieństwo UCP PM przyjęło zmiany statutowe, które, cytując media, „świadczą o całkowitej niezależności Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego”. To właśnie deklaracja rozłamu z Moskwą.
Aby nie było wątpliwości, co do powodów, ani intencji, sobór wyraził „całkowitą niezgodność ze stanowiskiem patriarchy Moskwy i Wszechrusi Cyryla w sprawie wojny w Ukrainie”.
Ukraińscy duchowni nie mogli postąpić inaczej. Otóż ich moskiewski zwierzchnik Cyryl poparł zbrojną napaść Kremla na kanoniczne terytorium swojej własnej cerkwi, za które uważa Ukrainę. Nie tylko poparł, ale gorąco pobłogosławił rosyjskich żołnierzy, którzy mordują jego pastwę, czyli wiernych UCP PM. Nazwał wojnę krucjatą. Trudno się dziwić rozczarowaniu ukraińskich hierarchów. Zostali zdradzeni. Stąd decyzja o rozłamie de facto oraz przygotowaniach do prawnego rozwodu.
Potwierdzeniem jest kolejna decyzja moskiewskiego synodu. Cyryl odebrał ukraińskiemu kościołowi zwierzchnictwo nad krymskimi diecezjami prawosławnymi i przekazał zarząd bezpośrednio sobie. To przyznanie się do klęski, która jest pochodną niepowodzeń rosyjskiej armii.
Ponadto patriarcha przeprowadził czystkę. Zdymisjonował metropolitę (arcybiskupa) Hilariona ze stanowiska ministra spraw zagranicznych (przewodniczący wydziału kontaktów zewnętrznych Synodu). W opinii rosyjskich ekspertów, Hilarion okazał się miękkim intelektualistą, który nie potrafił zdyscyplinować i utrzymać w ryzach ukraińskiego duchowieństwa. Zastąpił go metropolita Antoni, uważany ze „jastrzębia”. Sam zdymisjonowany udał się na honorowe zesłanie. Ma kierować wiernymi prawosławnymi na Węgrzech.
Dlaczego to takie ważne? Po rozpadzie ZSRS restytuowany Patriarchat Moskiewski uznał całe terytorium byłego imperium za swój obszar kanoniczny, co zakładało podległość krajowych cerkwi prawosławnych, uważanych za metropolie rosyjskiego kościoła. Z taką decyzją nie zgodziły się natychmiast cerkwie litewska, łotewska i estońska, a zaraz po nich posłuszeństwo wypowiedziała część kościoła ukraińskiego. Majowa decyzja rozłamowa hierarchów dotychczas wiernych Moskwie oznacza, że Cyryl traci w ogóle kontrolę nad ukraińskim prawosławiem. Tymczasem hasło rekonkwisty, czyli ponownego zjednoczenia wszystkich wspólnot kościołów w ramach rosyjskiego patriarchatu, to jeden z fundamentów ruskiego miru Putina. Taki cel deklarowany wspólnie z Cyrylem miał nie tylko kardynalnie usprawiedliwić agresję. Kościelna wspólnota udowadniała, że Ukraińcy to Rosjanie, ponieważ miliony z nich należą do rosyjskiego prawosławia.
Dziś obie cerkwie ukraińskie zadają kłam Putinowi i Cyrylowi. Sprawą przyszłości jest ich zjednoczenie we wspólną autokefalię niezależną od Moskwy. Już obecnie wzmacniają naród ukraiński tożsamością i wspólnotą prawosławną. Natomiast z punktu widzenia Kremla i Patriarchatu taki obrót wydarzeń oznacza, że Rosja przegrywa na kolejnym froncie. W wojnie o rząd dusz.