Zaszczepiłem się przeciwko Covid-19 jednodawkową szczepionką Johnson & Johnson. Nie żałuję tego, bo nie doświadczyłem żadnych skutków ubocznych, a uzyskanie paszportu szczepionkowego bardzo mi ułatwiło wakacje. (Uniknąłem wepchnięcia do nosa jakiegoś wadliwego testu made in China, który mógłby wskazać, że jestem bezobjawowo zainfekowany wirusem made in China.)
„Ty foliarzu! Jak możesz kwestionować skuteczność i bezpieczeństwo szczepień?!” – zapewne spotkam się z takim argumentem różnych ludzi oburzonych tym felietonem. Od razu więc wyjaśniam, że to nie ja podważam wiarę w szczepionki. Robią to różni mniej lub bardziej wiarygodni eksperci medyczni, którzy posiłkują się danymi dotyczącymi skutków ubocznych przyjęcia szczepionek. Tysiące ludzi rzeczywiście narzeka na różne dolegliwości poszczepienne – są nawet przypadki paraliżu, poronień czy zgonów. W środowisku medycznym toczą się też gorące dyskusje na temat tego, na ile szczepionki są skuteczne. Czy wystarczy jedna dawka czy może potrzeba ich trzy, cztery lub pięć? Czy powinno się szczepić dzieci i kobiety w ciąży? Czy ozdrowieńcy też powinni być zaszczepieni, czy też nabyli już wystarczająco silną odporność?
Nic dziwnego więc, że wielu ludzi jest w tym chaosie informacyjnym zagubionych. Mają uzasadnione wątpliwości, czy opłaca im się przyjąć szczepionkę, która może wywołać skutki uboczne, które mogą być poważniejsze od samej choroby. (Zwłaszcza łagodniejszego w przebiegu wariantu Delta.) Straszenie ich przymusowymi szczepieniami mija się z celem, gdyż tylko utwierdza ich w przekonaniu, że szczepionki są jednym wielkim przekrętem.
To na ile wirus z Wuhan jest rzeczywiście śmiercionośny jest sprawą bardzo kontrowersyjną. Tak samo to na ile szczepionki są skuteczne i bezpieczne. Ja uznałem, że ryzyko tego, że szczepionka mi zaszkodzi jest małe i przyjąłem ją bez większych obaw. Ale rozumiem, że wielu ludzi może uznać, że nie chce podjąć takiego ryzyka. I trzeba ich wybór uszanować, gdyż zmuszenie ich do szczepień będzie precedensem pozwalającym na narzucanie społeczeństwu innych kontrowersyjnych procedur medycznych. Może w przyszłości WHO uzna, że należy wyrywać ludziom zęby mądrości – tak na wszelki wypadek, bo się gromadzą na nich bakterie? Albo prewencyjnie wycinać wyrostki robaczkowe? Lub jakieś szalone feministki dorwą się do władzy wspólnie z cuckoldami i uznają, że mężczyzn należy kastrować, by zapobiegać w ten sposób gwałtom?
Mieliśmy już przecież wiele przykładów w historii, gdy establiszment medyczny próbował narzucać głupie i szkodliwe terapie. Wystarczy przypomnieć choćby lobotomię i elektrowstrząsy jako sposób „leczenia” chorób psychicznych. Zresztą wiele kontrowersyjnych terapii jest wciąż promowanych. Choćby przeprowadzane w USA niemal rutynowo na noworodkach obrzezanie. W 1914 r. niejaki Abraham Wolbarst opublikował manifest, w którym domagał się przymusowego obrzezania wszystkich dzieci w Ameryce, argumentując to „badaniami” mówiącymi, że obrzezanie zapobiega gruźlicy, rakowi, epilepsji a nawet masturbacji i przestępstwom seksualnym. Przez dziesięciolecia różni utytułowani lekarze powtarzali te bzdury, niekiedy dodając, że zabieg ten chroni przed AIDS. Robili to choć już od lat 40. pojawiały się prace naukowe wskazujące, że obrzezanie nie daje żadnych korzyści zdrowotnych, ale wpływa na obniżenie satysfakcji seksualnej. Ekspertyza naukowa przeciwko ekspertyzie. Podobna dyskusja o szczepionkach przeciwko Covid-19 również może toczyć się przez wiele lat. Zmuszanie ludzi do ich przyjmowania byłoby więc poważnym błędem.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.