Chiny

Zielone światło dla trzeciego dziecka. Za późno

Zaledwie pięć lat po tym, jak Politbiuro chińskiej partii komunistycznej zrezygnowało z "polityki jednego dziecka", podnosząc "limit" do dwójki dzieci na rodzinę – nadeszła kolejna zmiana. W perspektywie kolejnych pięciu lat Chińczycy będą mogli pozwolić sobie na trzecie dziecko. Tyle że olbrzymia większość nie ma już na to ochoty.

Mariusz Janik
Foto: Tom Wang/Adobe stock

– Zawsze chciałam mieć dużą rodzinę. Dużo dzieci oznacza też dużą grupę osób, które będą cię kiedyś wspierać – opowiada rozmówczyni reporterów "South China Morning Post", jednej z nielicznych prestiżowych i względnie niezależnych gazet w Państwie Środka. Niewątpliwie, takie tradycyjne podejście niegdyś przeważało w Chinach i dlatego też "polityka jednego dziecka" była dla chińskich rodzin dramatyczną zmianą.

Problem w tym, że należy ona do niewielkiej dziś grupki tych, którzy czekali na poluzowanie administracyjnych obostrzeń polityki demograficznej. Według sondażu przeprowadzonego przez tę samą gazetę, aż 90 procent Chińczyków w wieku rozrodczym nie ma zamiaru porywać się na trzecie dziecko

Oznacza to, że polityka administrowania demografią za Wielkim Murem poniosła – dosyć oczywiste zresztą – fiasko. "Politykę jednego dziecka" zadekretowano wkrótce po śmierci Mao, w 1977 roku, jako remedium na dynamiczny wzrost demograficzny, z którym reżim w Pekinie nie potrafił sobie poradzić. Wspomnienie zarządzanych przez Przewodniczącego "skoków" i innych "reform", a także wywołanych przez nie kryzysów humanitarnych, było na tyle żywe, że kolejni komunistyczni dygnitarze usiłowali w ten sposób ograniczyć skalę przyszłych potrzeb. 

Co ciekawe, już pierwsza dekada pokazywała, jak duże ryzyko wiąże się z takim uznaniowym zarządzaniem tą sferą życia: chińskie wsie zaczęły gwałtownie pustoszeć już na początku lat 80. Starzy mieszkańcy w oczywisty sposób nie byli już zainteresowani dziećmi, młodzi masowo przenosili się do rozrastających się w szybkim tempie miast. Tak narodził się zresztą chunyun, "wiosenna migracja", kiedy to przeszło 1,3 miliarda ludzi rusza z wielkich miast do rodzinnych miejscowości, by świętować lunarny Nowy Rok z bliskimi. Od kilkudziesięciu lat to największa taka fala migracji na świecie, na dodatek zdarzająca się systematycznie, co roku. 

W połowie lat 80. Politbiuro zatem zdecydowało, że rodziny na wsi mogą sobie pozwolić na drugie dziecko. Tyle że takich rodzin pozostało tam niewiele. Można powiedzieć, że komuniści osiągnęli to, co chcieli: do 2015 r. przyrost demograficzny stopniał ze statystycznych 6 do 3 dzieci na kobietę.

W nowym tysiącleciu decydenci zaczęli sobie stopniowo zdawać sprawę z nadciągającej katastrofy. Miała ona kilka wymiarów: pierwszym były zachwiane proporcje płci. Jeżeli można mieć jedno dziecko, to lepiej żeby to był mężczyzna – jemu łatwiej będzie zadbać o rodziców. To owocowało znikaniem nowo urodzonych dziewczynek (liczbę tzw. Zaginionych Dziewcząt, jak nazwał je noblista Amartya Sen, szacuje się na 10-15 milionów od 1982 r.), a wraz z rozwojem służby zdrowia za Wielkim Murem – rosnącą liczbą zabiegów aborcji żeńskich płodów.

To przekładało się na kolejny pełzający kryzys społeczny: wraz z początkiem tego stulecia w Chinach gwałtownie rosła proporcja mężczyzn do kobiet, dobijając nawet poziomu 119:100. Wraz z luzowaniem obostrzeń, w 2020 r. spadła do poziomu 105:100, ale ubocznym efektem był rozrost swoistego matrymonialnego podziemia, kiedy to rozkwitł handel przerzucanymi z krajów takich jak Korea Północna kobietami, a w mniejszych ośrodkach łatwo było o bunty i zamieszki wywoływane przez sfrustrowanych wyłącznie męskim towarzystwem mieszkańców (rzecz jasna, formalne powody niezadowolenia zawsze były inne).

Kryzysem starano się zarządzać wybiórczo. Parom współtworzonym przez dwoje jedynaków umożliwiono w 2009 r. posiadanie drugiego dziecka. To samo poluzowanie zastosowano też w 2012 r. w odniesieniu do rodzin rdzennych Chińczyków Han, które osiedlały się np. w prowincji Xinjiang – próbując w ten sposób zmieniać proporcje etniczne na terytoriach, które od stuleci były zamieszkane przez inne grupy etniczne, jak Ujgurzy czy Tybetańczycy.

Wreszcie, w 2016 roku nadeszło nieuniknione, czyli poluzowanie rygorów dla wszystkich. O ironio, bez większych efektów dla demografii. Tak, proporcje płci się wyrównują, ale liczba urodzin na 1000 obywateli Chin nieubłaganie spada. I zadeklarowana obecnie liberalizacja limitów niewiele zapewne w tym względzie zmieni, jak wskazują wyniki wspomnianego wyżej sondażu.


Przeczytaj też:

Talibowie zbrojeniową potęgą

Afgańska armia rozsypała się jak domek z kart. Amerykanie nie zniszczyli pozostawionego sprzętu. Dzięki nim talibowie mogą rozpocząć eksport islamskiej rewolucji do krajów ościennych oraz rozpętać globalną falę terroru.

Rutynowy rozejm w rutynowej wojnie

Jedenaście dni wymiany ognia i co najmniej 240 zabitych – taki jest bilans majowej eskalacji konfliktu między Izraelem a Palestyńczykami. Obie strony ogłosiły się zwycięzcami tej batalii i, o ironio, obie mają rację: graczom po obu stronach nieustanny konflikt jest na rękę. Nowe rozdanie w izrael...


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę