Argentyna: libertarianin prezydentem?

„Nie przybywam przewodzić owcom, lecz by budzić lwy”

Czy Javier Milei będzie pierwszym libertarianinem u sterów władzy dużego państwa? Wyniki prawyborów w Argentynie zdają się na to wskazywać, ale pierwsze koty za płoty. Poza tym Milei lubi budzić kontrowersje, ale jego kariera ekonomisty rozwijała się raczej w mainstreamie tej nauki.

Mariusz Janik
Foto: Vox España, CC0, via Wikimedia Commons

Likwidacja banku centralnego (nie wspominając już o ministerstwach zdrowia, edukacji i środowiska) i zastąpienie waluty dolarem, radykalna obniżka podatków i równie drastyczne wielkie cięcie wydatków państwa – z wprowadzeniem opłat za korzystanie z publicznej służby zdrowia, jak się można spodziewać, również za edukację. A do tego sprzedanie lub przynajmniej pozamykanie przedsiębiorstw państwowych. To pakiet propozycji kontrowersyjnego argentyńskiego ekonomisty i polityka adresowany do rodaków. Jak się okazało w sierpniowych prawyborach – najatrakcyjniejszy z tego, co tamtejsi politycy mają do sprzedania.

Ale czy rzeczywiście? Argentyńscy komentatorzy podkreślają, że wysoki wynik prawyborów musiał Milei nieźle zaskoczyć: jego partia La Libertad Avanza w sondażach zdobywa poparcie w granicach 20 proc., podobnego poziomu miał się spodziewać jej lider. Okazało się, że wyskoczył na 30 proc., prześcigając zarówno argentyńską prawicę, jak i peronistów. Przewaga jest, co prawda, na poziomie błędu statystycznego, ale to nie ma tak wielkiego znaczenia. Argentyński miłośnik Donalda Trumpa został uznany – na dobre dwa miesiące przed zaplanowanymi na październik właściwymi wyborami – za wielce prawdopodobnego prezydenta kraju.

Śladami Austriaków

Jak będzie, to się jeszcze okaże. Milei jest niewątpliwie postacią ekscentryczną, która liczbą swoich wybryków – bardziej retorycznych niż rzeczywistych – mogłaby ubarwić biografie całej argentyńskiej sceny politycznej. 53-letni ekonomista przyszedł na świat w stosunkowo dobrze sytuowanej rodzinie w Buenos Aires i w czasach młodzieńczych właściwie celował w piłkarstwo, ewentualnie karierę rockowego wokalisty. Zarzucił bardziej rozrywkowe zajęcia jako 18-latek, podobno pod przemożnym wrażeniem hiperinflacji, jakiej był świadkiem w dzieciństwie.

Jak na przedstawiciela buntowniczego nurtu „antypolityki” Milei stosunkowo często ocierał się w swojej karierze o mainstream. Edukację zdobył w stosunkowo niezłych szkołach prywatnych, był rządowym konsultantem, pracował w rządowym think-tanku, był doradcą jednego z najbogatszych argentyńskich biznesmenów, pełnił funkcję starszego ekonomisty banku HSBC, jest członkiem jednej z podgrup Międzynarodowej Izby Handlu, doradzającej grupie G20 i Światowemu Forum Ekonomicznemu z Davos. Obok wyrazów uznania dla Donalda Trumpa sławił też Bena Bernanke (szefa Fed w latach 2006–2014) jako najlepszego bankiera centralnego wszech czasów, a także Domingo Cavallo (szefa resortu gospodarki podczas prezydentury Carlosa Menema w latach 1991–1996) jako najlepszego ministra gospodarki w historii Argentyny. I nie są to idole z jakiejś odległej populistycznej galaktyki.

W swoich ekonomicznych peregrynacjach – od makro- i mikroekonomii, przez ekonomię rozwoju i zastosowanie matematyki w naukach ekonomicznych – generalnie sięgał do austriackich klasyków: Ludwiga von Misesa, Friedricha Hayeka czy Waltera Blocka. Do tego stopnia, że zarzucano mu plagiatowanie niektórych ich pism.

Kontrowersje w cenie

Ale najwyraźniej czym innym jest snucie naukowych badań, a czym innym – działalność publiczna. W tej drugiej Milei od dawna dał się poznać jako wichrzyciel. Do swoich audycji radiowych zapraszał tych rozmówców, którzy opowiadali o konieczności wywrócenia systemu. Z czasem coraz chętniej stawiał kontrowersyjne tezy, podpierając się modelami matematycznymi – wbrew poglądowi, że ekonomia jest raczej nauką społeczną, humanistyczną niż ścisłą.

Okrasił to bardziej pieprznymi atakami. Kolegów z Uniwersytetu Buenos Aires uznał za „centrum marksistowskiej indoktrynacji” (a Milei marksistów, rzecz jasna, nie lubi). Zmiany klimatyczne to także „lewacka propaganda”. Dziennikarkę, która uznała go za propagatora totalitaryzmów, skwitował epitetem „osioł” (czy właściwie: „oślica”). Elity kraju określał na wiecach jako „bezużyteczne i pasożytnicze”.

A do tego potencjalny przyszły prezydent lubi zaszokować słuchaczy swoją seksualną witalnością: już kilka lat temu objawił się jako zwolennik wolnej miłości, a w telewizji ujawnił, że miał okazję brać udział w seksualnych trójkątach, a swoje doświadczenie w tym zakresie opisał w kategoriach „instruktora seksu tantrycznego”. Tamtą wypowiedź podchwyciły zresztą teraz niektóre media, jak choćby brytyjski „The Guardian”, który opisuje Milei jako „byłego trenera seksu tantrycznego”, ekonomiczne peregrynacje opisywanego ledwie wzmiankując. Cóż, żadna partnerka się nie oburzy, bo od lat żadnej u jego boku nie widziano. Najbliżej wydaje się wiceszefowa jego partii, Lilla Lemoine, aktorka i makijażystka, która „podobno” jako jedyna ma prawo dotykać i układać fryzurę polityka.

Zresztą to nie ostatni smaczek, gdy chodzi o poglądy Argentyńczyka. Deklaruje się jako katolik, ale co to za katolicyzm, skoro u sterów Kościoła stoi „jezuita promujący komunizm”? Przeszedłby na judaizm, ale przestrzeganie szabasu uniemożliwiłoby mu wykonywanie obowiązków prezydenta. Mimo religijnego rozdarcia jednak Milei przynajmniej wierzy w życie w zaświatach: ze swoim nieżyjącym psem komunikuje się za pośrednictwem swojej siostry. Feminizm, mniejszości seksualne, edukacja seksualna w szkołach? Zło, ale nie uniemożliwiłby swobodnego wyboru płci, byleby nie za publiczne pieniądze. Aborcja? W przypadku pojawienia się ryzyka dla życia matki. Dostęp do broni? Nieskrępowany, za to przy daleko idącym zwiększeniu represyjności służb policyjnych. Handel organami? A proszę bardzo.

Happening, który się urealnił

Przebijając się przez imaginarium poglądów Milei, trudno nie odnieść wrażenia, że publiczno-polityczna część jego działalności jest happeningiem, prowokacją adresowaną do przywiązanych do socjalu rodaków, kpiną z elit i frustracją z kryzysu, który zdaniem kolegów po fachu potencjalnego prezydenta trwa praktycznie od bankructwa ogłoszonego przez Argentynę u progu XXI wieku. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że ten happening wcześniej czy później dobiegnie końca, a Milei wróci do swoich książek i audycji, ostatecznie – do parlamentu.

Z drugiej jednak strony, kto sięgał po relacje z pierwszych godzin po zwycięstwie Donalda Trumpa, musiał zapamiętać wielkie zdziwienie w jego sztabie po triumfie nad Hillary Clinton. I mimo że według świadków tamtych wydarzeń Trump w 2016 roku myślał raczej o promowaniu swojego nazwiska i biznesowych przedsięwzięć, to trafiwszy już do Białego Domu, zadomowił się tam błyskawicznie. Szybko odnajdowali się w rolach przywódców też Beppe Grillo we Włoszech (z zawodu komik) czy Boris Johnson w Wielkiej Brytanii (przez wiele lat znany raczej z ciętego pióra niż zamiłowania do partyjnej pracy). Nie wspominając już o takich liderach jak Nicolas Maduro (niegdysiejszy kierowca autobusu wywindowany do wenezuelskiej polityki przez Hugo Chaveza), Gurbanguły Berdymuhammedow (dentysta poprzedniego prezydenta Turkmenistanu), George Weah (wieloletni zawodowy piłkarz, który w końcu zdobył prezydenturę Liberii) czy choćby Wołodymyr Zełenski (wiadomo, przez lata aktor i komik).

Potencjalny zwycięzca nadchodzących wyborów dostanie prezent od losu: odkryte w ostatnich latach złoża surowców na obszarach Patagonii są już eksplorowane i lada chwila gotowe mają być nitki pozwalające na przesył na wybrzeże atlantyckie – a stamtąd dalej w świat. Surowcowa bonanza może pozwolić na realizację zarówno polityki wychodzenia z kryzysu małymi kroczkami, jak i szeroko zakrojoną rewolucję w systemie. Choć ta druga, w swojej libertariańskiej postaci, byłaby eksperymentem, na jaki nie porwał się chyba żaden duży kraj na świecie.

Tyle że ulubieniec argentyńskich wyborców może nie mieć jak tego eksperymentu przeprowadzić. – Bolsonaro mógł polegać na armii. Trump miał Partię Republikańską. Milei nie ma nic. Dziś nie ma nawet ekipy, która mogłaby rządzić Argentyną – ucinał na łamach amerykańskiej gazety „The New York Times” analityk polityczny, Pablo Touzon. Według dziennika jednak październikowe wybory będą przede wszystkim testem popularności skrajnej prawicy, która w ostatnim czasie nieco rozwijała skrzydła, od USA po Skandynawię, ale zaliczyła też kilka porażek – np. w Brazylii czy Hiszpanii. I choćby dlatego warto przyglądać się rozwojowi sytuacji w Argentynie.


Przeczytaj też:

Papież peronista

Dziwna wypowiedź papieża Franciszka o „NATO szczekającym u drzwi Rosji” staje się zrozumiała, jeśli przypomnimy sobie, że obecny pontifex został ukształtowany przez specyficzną kulturę polityczną Ameryki Łacińskiej. Jego wizerunek medialny budowany przez zachodnich lewicowych liberałów jest fałsz...

Sukces wolnego stanu

20 lat temu ruszył libertariański projekt wolnego stanu. Czas odpowiedzieć sobie na pytanie: co zmieniło się od 2012 roku i jak wyglądają postępy w tworzeniu oazy wolnościowej na mapie coraz bardziej lewicującej Ameryki?

Nowy gracz na rynku gazu

Vaca Muerta – tę nazwę Argentyńczycy powtarzali przez ostatnie kilkanaście lat z namaszczeniem. Wielkie złoże gazu ma się stać cudownym panaceum na wszystkie finansowe bolączki kraju. I trzeba przyznać, że coś jest na rzeczy.


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę