Pisząc, że jak kiedyś nie było, to nie było – mam oczywiście na myśli czasy przedwirtualne i przeddigitalowe. Jeśli czegoś nie dostałeś lub nie kupiłeś – nie mogłeś tego położyć pod choinką. Działały po prostu prawa fizyki.
Dziś jeśli czegoś bardzo oczekiwanego nie zastaniemy pod choinką, to tylko dlatego, że nie mamy pieniędzy, a gdy je mamy – to mamy również pecha, ponieważ fracht z Chin nie dotarł do Europy. A jeśli dotarł – nie dotarł kurier. Lub dotarł, lecz my wtedy poszliśmy na chwilę do tradycyjnego sklepu lub kiosku. Co za pech!
To są oczywiście sprawy, które średnio od nas zależą, ponieważ kurier z misją od świętego Mikołaja zapowiedział się między 10.00 a 13.00 – sam taką pełną nerwów przygodę przeżyłem! – my zaś czekaliśmy, czekaliśmy, aż musieliśmy wyjść, a kurier przyjechał później, lecz nie tak późno, żebyśmy zdążyli uświetnić jego przyjazd naszym powrotem.
Bywa. Największy jednak problem mają ludzie młodzi, którzy zaplanowali mniej lub bardziej prezentowe zakupy. Nie wzięli jednak pod uwagę, że z myślą o nich największe gwiazdy świata – z sobie tylko znanych powodów, choć myślę, że kłóciły się o kasę – dopiero tuż przed świętami ogłaszają swoje przyszłoroczne koncerty.
Nie robią tego oczywiście bez związku z choinką, dobrze bowiem wiedzą, że bilet na koncert to jest ulubiony prezent dla młodego człowieka, stanowi bowiem fajną przyszłoroczną perspektywę. Bilet jest też zazwyczaj drogi, więc można zasugerować rodzicom bądź dziadkom, że taki rekomendowany prezent będzie idealny.
Rodzice i dziadkowie mogą mieć jednak problem, dobre chęci nie wystarczą, ponieważ kasa biletowa, choć wirtualna, gromadzi większe tłumy niż kiedyś ogonek przed mięsnym lub rybnym.
Przekonali się o tym chętni kupić bilety na Taylor Swift, gdy 14 mln fanów, ale też botów, chciało w jednej chwili zdobyć karty wstępu na przyszłoroczne koncerty gwiazdy. Doszło do skandalu, oskarżeń, że dystrybutor sam wykupuje bilety, by sprzedać je na droższych aukcjach. Nawet święty Mikołaj nie mógł sobie dać rady.
W jeszcze trudniejszej sytuacji postawiła fanów Metallica. Grupa co prawda uniknęła kolejnej fali zarzutów, że koncertuje odgrzewając stare kotlety, nie proponując nowych nagrań – zapowiedzieli w końcu nową płytę. Niestety, zespół wymyślił sobie, że zamiast wydawać pieniądze na przemieszczanie się pomiędzy stadionami, zagra w wybranych miastach po dwa koncerty z dniem odpoczynku. Każdy zaś koncert będzie miał inny program.
Bardzo to fajne, jednak grupa nie dała fanom prawa wyboru i przed świętami wystawiła na sprzedaż tylko karnety. Chcesz mieć gwarancję obejrzenia nas – musisz kupić dwa bilety, suflują muzycy, ostrzegając lojalnie, że bilet na jeden koncert będzie można kupić dopiero w przyszłym roku, czyli wtedy, kiedy ich już nie będzie, bo przyciśnięci do ściany fani muszą je mieć pod choinką.
To oczywiście nie wyczerpuje problemu, ponieważ nasze konta i portfele chcą w przedświątecznej przedsprzedaży wyczyścić także inne zespoły, soliści, orkiestry i festiwale, na których oczywiście chcą nas widzieć, a my tam oczywiście musimy być!
Dlaczego o tym piszę, zamiast delektować się aurą świąt? Dlaczego szkaluję świętego Mikołaja?
Powód jest prosty, choć przypadkowy. Gnając przez miasto z listą tak zwanych rekomendowanych prezentów, które chciały zobaczyć pod choinką bliskie mi osoby, trafiłem na falach radiowych, jak to się kiedyś pięknie mówiło, na wzruszającą rozmowę.
Bohaterką była dyrektorka jednego ze skansenów. Opowiadała, jakie kiedyś dawano sobie prezenty.
Wszyscy są ciekawi, więc nie będę nikogo dłużej trzymał w napięciu. Dziewczętom dawano wstążki, zaś chłopcom grzebyki albo scyzoryki. No cóż – nóż się w kieszeni otwiera. Prawda, że kiedyś życie było idyllicznie proste?
Wyobraźcie sobie, co by się stało, gdy Wasza córka dostała wstążkę, a syn grzebyk.
Nie chciałbym być w Waszej skórze!