Rebelia antyfeministek?

Być jak kura domowa

W angielskiej (choć nie tylko) modzie pojawił się nowy trend. Wygląda jak czarno-biały dubbingowany amerykański film z przełomu lat 50. i 60. Widzimy na nim uśmiechniętą panią domu, zawsze w pełnym makijażu, ubraną w fartuch, spódnicę i szpilki, podającą obiad zadowolonemu mężowi i dzieciom. Mężczyzna właśnie wrócił z pracy. W drzwiach dostał buziaka i kapcie, a kurtkę na wieszak odwiesiła jego zadowolona z życia i pozycji w rodzinie niepracująca małżonka.

Tomasz Nowak
Fot. ArtsyBee/Pixabay

Ta żona to tradwife (żona tradycyjna) - kobieta, która nie pracuje, aby móc opiekować się swoim mężem, dziećmi i domem (kolejność nie jest przypadkowa), a następnie pisać w mediach społecznościowych jaki wspaniały los ją spotkał. Kto by pomyślał, że bycie tradycyjną może być jednocześnie tak nowoczesne?

Tradwives chętnie udzielają wywiadów. Twierdzą w nich, że to one są prawdziwymi feministkami. Mówią: „Dałyśmy kobietom wybór. Jeśli chcecie pracować, to pracujcie. Jeśli nie, zajmujcie się domem od rana do nocy, gotujcie mężom obiadki i myjcie naczynia. Macie być szczęśliwe”. Jedna z tradwives twittuje pod tymi odkrywczymi myślami: „jeśli chcesz mieć szczęśliwe małżeństwo, mężowie muszą być zawsze na pierwszym miejscu”.  Te kobiety mianują się rebeliantkami, ale ich bunt opiera się w całości na mężach, którzy zarabiają wystarczająco dużo aby utrzymać gospodarstwo domowe oraz ich własne małe buntowniczki.

Żony tradycyjne odżegnują się od osiągnięć feminizmu. Twierdzą, że są kobiece, nie feministyczne. Głoszą, że równouprawnienie i emancypacja stoi w sprzeczności z małżeństwem i macierzyństwem. Sugerują, że feministki zmuszają kobiety do rywalizacji z mężczyznami i pracy zarobkowej, a pozbawiają satysfakcji z bycia żoną i matką, a one chcą aby było tak jak na przełomie lat 50. i 60. Chcą dbać o dom i rozpieszczać swoich mężczyzn. Skąd się bierze ta wizja? Zapewne z sielankowych, choć nie pozbawionych seksizmu, amerykańskich reklam i filmów z tego okresu. Bo tak naprawdę nie chodzi tu o walkę z systemem, a o walkę kobiet z ich niepewnością co do własnego życia.

Alena Kate Pettitt, bohaterka reportażu BBC i artykułu w The Times oczywiście zajmuje się mężem, dzieckiem i domem. Prowadzi też bloga, kręci filmy na YouTube, pisze książki. Wszystkie one pełne są brytyjskiej etykiety i probrytyjskości w ogóle. W wywiadzie dla BBC twierdzi, że przez „brytyjską etykietę i wartości rozumie wszystko to, co uczyniło jej kraj wspaniałym i wielkim w czasach, kiedy można było bez obaw o bezpieczeństwo nie zamykać drzwi do domu i znało się każdego sąsiada na swojej ulicy”. Pettitt marzy, aby te czasy wróciły. Podkreśla, że widzi z tym problem, bo „czasy zmieniają się tak szybko, że nie wiemy już, jaką tożsamość ma nasz kraj”. Wszystko wskazuje na to, że Alena chciałaby kraju bez imigrantów. Cóż, w latach 50. skolonizowani przez Brytyjczyków przedstawiciele innych narodów siedzieli jeszcze w swoich krajach.

Moda na tradwives przywędrowała do Wielkiej Brytanii zza oceanu. Narodziła się w Stanach Zjednoczonych i stała popularna zwłaszcza w ruchu białych supremacjonistów, znanego jako alt-right. To w ich głowach powstał pomysł, że białe kobiety powinny podporządkować się swoim mężom i skupić się na rodzeniu jak największej liczby białych dzieci.

W Radio 3Fourteen nadano wywiad z Nicole Jorgenson, piosenkarką i nauczycielką z Północnej Dakoty, która wyjaśnia swojemu gospodarzowi, że jest znacznie szczęśliwsza, odkąd wyszła za mąż i urodziła dzieci. Kobieta została zaproszona do programu, ponieważ jest uważana za tradwife. Pani Jorgenson opowiada o uprawie własnych warzyw i pieczeniu chleba bananowego. W te pastoralne anegdoty wplata jednak coś niebezpiecznego. Mówi o tym, jak mieszkała w Niemczech i że wyjechała z chwilą, gdy  „napływ uchodźców przejął kontrolę nad krajem”. Właśnie urodziła dziecko i uważa, że jest ono piękne: „Zawsze chciałam, żeby dzieci wyglądały tak jak ja”, mówi Jorgenson, „blondwłose, niebieskookie dzieci”.
Ruch alt-right to przestrzeń przeznaczona prawie wyłącznie dla mężczyzn.  Łączy się on w jakiś sposób z siecią mężczyzn zwanych „incelami". W pewnym uproszczeniu są to mężczyźni, którzy boją się kobiet. Twierdzą, że panie odmówiły im kontaktów seksualnych, lecz tak naprawdę są to faceci w wieku 22-35 lat, którzy albo są prawiczkami, albo od lat nie uprawiali seksu, bo nie potrafią nawiązać relacji z kobietami. Ruch ten definiuje mizoginizm i antyfeministyczny, antykobiecy język. Cóż, na zdjęciach z wieców alt-right kobiecych twarzy praktycznie nie widać.

Ruch tradwife dotarł już do Polski. Wspomina o nim Piotr Błaszkowski (mężczyzna - jakżeby inaczej) na portalu prawy.pl. Autor twierdzi, że „Bycie żoną i matką to naturalne pragnienie kobiety wlane w jej naturę przez Stwórcę; pragnienie szczęścia kobiety zamyka się w naturalnych instynktach: mąż i dzieci; pragnienie szczęścia kobiety to kochać i być kochaną; kobieta – jak każdy człowiek – pragnie mieć kontrolę na życiem, nad codziennymi obowiązkami, i ten stan osiąga będąc “królową w swoim królestwie”, jakim jest jej dom; tradycyjne żony nie chcą być ofiarami innych kobiet w pracy, obijać się o “szklany sufit” fałszywego feminizmu na rynku pracy, nie chcą słyszeć seksistowskich uwag kolegów; mają pracę na swoich warunkach: w domu, którą wykonują w duchu poświecenia dla kochanych dzieci i męża”.

W ciągu ostatnich kilku lat na YouTube i w mediach społecznościowych pojawiły się dziesiątki kont przedstawiających młode białe kobiety o łagodnym usposobieniu, które wychwalają cnoty pozostawania w domu, podporządkowywania się męskiemu przywództwu i rodzenia dużej liczby dzieci – które chcą być „tradycyjnymi żonami”. Materiały okraszają zdjęciami reklamowymi z lat 50. Jednocześnie w treściach przemycają wskaźniki urodzeń białych dzieci, chwalą się ilościami porodów, mówią o wyzwaniach dla białych, ale też wspominają o swojej wizji białej rasy. Ich słodko anachroniczny sposób ubierania się też nie jest przypadkowy, ta hiperfeministyczna estetyka została stworzona właśnie po to, by zamaskować autorytaryzm ich ideologii. Na szczęście zarówno tradwife jak i alt-right to na razie ruchy dość niszowe.

Na jednej z amerykańskich stron przeznaczonych dla tradwives znalazłem mem, jak rozumiem, umieszczony tam nieprzypadkowo. Składa się z dwóch rysunków, na górnym widzimy modlącą się kobietę (religijność jest niezwykle ważna dla tych kobiet), która mówi: Lord! What do I do? Give me a sign. (Panie! Co mam zrobić? Daj mi znak.). Dolny rysunek przedstawia ciemna kuchnię. Rozświetla ją promień światła padający z okna na stertę brudnych naczyń w zlewie.

Dla mężczyzny, który swoją żonę traktuje jak partnerkę, ten mem jest żenujący. Dla incela, który kobiety zna tylko z własnej wyobraźni, może być atrakcyjny. Niebezpieczne jest to, że ten obraz kury domowej z mokrego snu mizogina podlany jest skrajnie nacjonalistycznym i rasistowskim sosem.


Przeczytaj też:

Niepoprawne politycznie kreskówki

W 20217 roku znany amerykański raper Jay-Z wydał teledysk pt. „The Story of O.J.", do którego użył fragmentów filmów rysunkowych z lat 30., wyprodukowanych m.in. przez Fleischer Studios, Warner Bros. i Disneya. Artysta chciał w ten sposób zwrócić uwagę, jak jeszcze kilka dekad temu portretowano c...

Bandytofilia polskiej młodzieży

Mieszane Sztuki Walki, lepiej znane jako MMA, są sportem równie, jeśli nie bardziej popularnym od boksu, zbierającego na galach i przed ekranami miliony fanów na całym świecie. Natomiast Freak Fight to tego sportu wynaturzony brat bliźniak – walki amatorów, głównie kontrowersyjnych celebrytów, w ...


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę