Śmierć pięciu śmiałków eksplorujących morskie głębiny w batyskafie jest szerzej opisywana i komentowana niż tragedia łodzi z kilkuset uchodźcami. Można się na to oburzać, ale wyprawy ku nowemu i nieznanemu budzą więcej emocji niż śmierć wskutek wojny czy biedy. Bo człowiek z natury jest ciekawy tego, co nieznane.
Przypomnijmy feralną niedzielę 18 czerwca 2023 r. Wtedy to na morzu w pobliżu greckiego Pylos tonie łódź z 700 osobami na pokładzie, głównie Syryjczykami i Pakistańczykami.
Tego samego dnia wypływa w ekstremalny rejs batyskaf Titan z pięcioma ludźmi na pokładzie. Chcą zobaczyć wrak Titanica, leżący na czterokilometrowej głębokości. Prawdopodobnie tego samego dnia łódź podwodna doznaje awarii i wszyscy giną.
Przez następne dni temat poszukiwań batyskafu szeroko relacjonują media z całego świata. O łodzi z uchodźcami mówi się znacznie mniej. Dopiero po kilku dniach były prezydent USA Barack Obama oburza się i napomina media oraz ich odbiorców, by zachowały właściwe proporcje. Bo na Atlantyku zginęli ciekawscy bogacze, a na Morzu Śródziemnym ludzie, których bieda wygnała z własnego kraju.
To prawda, każde życie ludzkie jest bezcenne. Ale pozwolę sobie na zabawę w adwokata diabła. Otóż można i należy sporo mówić o załodze batyskafu. Bo to nie byli tylko milionerzy o oryginalnych zainteresowaniach. Był wśród nich także doświadczony francuski badacz głębin Paul-Henri Nargeolet, bardzo zasłużony dla badania wraku Titanica, ale też innych osobliwości podwodnego świata.
Świat się zawsze interesuje tymi, którzy ryzykują, ale przy tym sięgają coraz dalej i głębiej. Pionierami, którzy rozszerzają granice ludzkiego poznania – czasem w kosmosie, czasem w głębinie oceanów. Fakt, załoga batyskafu nie popłynęła w pionierską misję. Przecież wrak Titanica odkryto w 1985 roku. Ale niemal każda ekspedycja w to miejsce przynosi nowe znaleziska i obserwacje, także te fizykochemiczne. Bo wrak leży tam już 111 lat i nie będzie w tym stanie leżał wiecznie. Korozja postępuje i za jakiś czas wrak nieuchronnie rozpadnie się na jeszcze drobniejsze części. Zresztą badacze przyznają, że to, co zobaczyła wyprawa sprzed 38 lat, już dziś wygląda nieco inaczej, zżarte przyrodą ożywioną i nieożywioną. Każda dokumentacja podwodnego świata jest cenna, a zwłaszcza czegoś tak wyjątkowego, nieuchronnie zmieniającego wygląd. Głębiny oceanów są zbadane niewiele lepiej niż powierzchnia Księżyca, więc każda wyprawa na dno Atlantyku, choćby komercyjna, może przynieść, choćby przypadkiem, nowe znaleziska.
Oczywiście, załoga Titana była nieostrożna, bo wybrała się w niebezpieczną podróż niepewnym sprzętem. Bieda ich nie nękała, więc mogli wyściubić milion dolarów więcej, wynająć atestowaną łódź i wycieczka zakończyłaby się szczęśliwie. Można by im jeszcze złośliwie wytknąć, że zgubiła ich podobna nieostrożność, jak tych, którzy w 1912 roku utonęli w tym samym miejscu i też zlekceważyli reguły bezpieczeństwa.
Jakby to okropnie nie brzmiało, ludzkość zawsze bardziej się przejmie losem kilku narażających życie pionierów niż całej masy ludzi ginących z powodu wojen czy biedy. Weźmy inny przykład. Ilu ludzi zginęło w Wietnamie 27 stycznia 1967 roku? Może kilkudziesięciu, może kilkuset – na pewno wielu, bo rwała tam okrutna wojna. Ale tego dnia świat przejął się śmiercią trzech amerykańskich astronautów. Zginęli, szykując się do misji Apollo 1. Jeszcze nie mieli w planach lądowania na Księżycu, ale był to początek wielkiego pionierskiego programu.
Wróćmy z kosmosu na ocean: dlaczego katastrofa Titanica tak przejęła ludzkość i do dziś przejmuje? Bo to też było swego rodzaju pionierskie przedsięwzięcie: pierwszy rejs najnowocześniejszego wówczas morskiego wehikułu. A przecież w historii zdarzyła się katastrofa morska ze znacznie większą liczbą ofiar. Największym podwodnym grobem jest niemiecki statek MS Wilhelm Gustloff. Pod koniec II wojny światowej uciekali nim Niemcy z Prus Wschodnich przez Bałtyk. Storpedowała go radziecka łódź podwodna, a liczbę ofiar według różnych źródeł szacuje się na około 6600–9600. Czyli znacznie więcej niż tych z Titanica.
Nie da się nawet zarzucić ludobójstwa radzieckim marynarzom, bo Wilhelm Gustloff, przed wojną cywilny wycieczkowiec, płynął pod banderą Kriegsmarine. Ale jednak była to wielka ludzka tragedia osób cywilnych. Można oczywiście nie żywić sympatii do pasażerów tego rejsu, bo byli wśród nich pruscy urzędnicy III Rzeszy, działacze NSDAP i inni wyznawcy paskudnego reżimu. Ale tak czy inaczej, chcieli ratować życie, uciekając przed reżimem być może jeszcze gorszym. Może już wtedy wielu z nich przestało wierzyć w Tysiącletnią Rzeszę? I chociaż o Wilhelmie Gustloffie też kręcono filmy (choć bez gwiazd pokroju Leonardo di Caprio), to jednak większa liczba ofiar raczej nie wzbudzi takich emocji. Bo na Titanicu byli pionierzy, a na Gustloffie…
Tak, jestem adwokatem diabła, bo domagam się, by mówiono dużo i głośno o tragedii piątki śmiałków. Kto wie, może po tej katastrofie ludzkość wyciągnie wnioski co do tego, komu i jakim sprzętem będzie wolno schodzić cztery kilometry pod powierzchnię? Bo przecież katastrofa Titanica dała początek wielu obowiązującym do dziś surowym regułom bezpieczeństwa na morzu.
Na pewno zatonięcie batyskafu nie powstrzyma ludzkiej ciekawości w poznawaniu świata. Powstaną nowe, doskonalsze łodzie podwodne i rakiety kosmiczne. Oraz surowsze wymogi bezpieczeństwa. Żeby sięgać jeszcze dalej, ale bezpiecznie wracać.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.