Studium ostrzega przed przedwczesną eksploatacją głębin, zanim zostaną zbadane, dostatecznie poznane, bowiem na razie nie są. To, co znajduje się głębiej niż kilometr pod powierzchnią mórz i oceanów, rozpoznane jest w stopniu zbliżonym do znajomości powierzchni Księżyca i Marsa, tymczasem strefa ta obejmuje 62 proc, powierzchni naszego globu.
Szybko, czyli w najbliższych latach ta sytuacja nie zmieni się. Na przykład Francja jest jedynym europejskim krajem dysponującym załogową łodzią podwodną zdolną do zanurzeń na głębokość do sześciu kilometrów.
A jednak pomysł górniczej eksploatacji głębin pojawia się co jakiś czas już od lat 1970. Przez dekady były to rojenia futurystyczne, teraz już nie, ponieważ technika i technologia "dorosły" do tego zadania, potwierdzają to specjaliści z International Seabed Authority (ISA ), organizacji utworzonej w 1994 roku w celu regulowania dostępu do bogactw naturalnych na morskim dnie i pod nim poza wodami terytorialnymi państw. Bogactwa te to kobalt, nikiel, miedź, mangan, żelazo – żeby wymienić tylko najistotniejsze. ISA przyznała już kilkadziesiąt koncesji firmom państwowym i prywatnym, miedzy innymi Polsce. Państwowy Instytut Geologiczny – Państwowy Instytut Badawczy prowadził w latach 2016–2017 poszukiwania bogactw na dnie w strefie Clarion-Clipperton na północno-wschodnim Pacyfiku, chodziło o polimetaliczne nodule, bryły leżące po prostu na dnie, które "wystarczy tylko pozbierać".
Firmy ze 164 krajów należących do ISA ubiegają się o koncesje na dostęp do dennych bogactw. Przy takiej presji już wkrótce faza eksploracji przeistoczy się w fazę eksploatacji. Niestety wkroczenie na skalę przemysłową w niezbadane głębinowe ekosystemy może mieć apokaliptyczne skutki. Głębiny oceaniczne są sercem planetarnej maszynerii klimatycznej, zepsucie w niej czegokolwiek wywoła nie dające się przewidzieć skutki przyrodnicze, które w ostatecznym rachunku uderzą rykoszetem w ludzkość.
Z tego powodu, że brzmi to pompatycznie i patetycznie, nie przestaje to być prawdziwe.