Rosja to od wieków prawdziwe eldorado dla religijnych szarlatanów. Kraj, w którym ciągle pojawiali się jacyś cudotwórcy i obłąkańcy uważający się za wcielenie Chrystusa. W Polsce znamy jedynie Rasputina, który wślizgnął się na carski dwór i umiejętnie manipulował rodziną panującą. Ale takich przypadków było znacznie więcej, zarówno w czasach carskich, jak i w ZSRR.
Przed Rasputinem rolę nadwornego cudotwórcy pełnił mnich Iliodor, opat klasztoru w Carycynie i przez pewien czas spowiednik carycy Aleksandry. Zanim Rasputin zbliżył się do Romanowów, Iliodor był najbardziej wpływowym człowiekiem w rosyjskiej Cerkwi. Aby wzmocnić przekonanie carycy o swojej świętości, nie cofał się przed niczym, nawet przed wprowadzeniem na dwór umysłowo chorego Mitii Kolaby, który wił się przed cesarską parą na podłodze i bełkotał z pianą na ustach. Iliodor przekonywał carycę, że Mitia jest cudotwórcą obdarzonym mocą Ducha Świętego. „Szaleńcy boży istnieją tylko w tym kraju – tłumaczył carycy Iliodor dziwne zachowanie biednego epileptyka. – Udają szalonych, oddają się niekiedy rozpuście, wałęsają się w łachmanach, czasem wręcz nago, ażeby wykpić ten żałosny świat rzeczy widzialnych i znosić ludzkie obelgi. Musimy poszukiwać słowa Bożego w ich niejasnej mowie. Oni posiadają bowiem dar prorokowania i czynienia cudów”. W Ameryce do dzisiaj glosolalia, czyli mówienie „językami”, jest uznawane za rodzaj łaski, której dostępuje się w religijnym amoku. Oszuści bełkoczący niezrozumiałe dla słuchaczy dźwięki twierdzą, że jest to charyzmatyczna mowa artykułowana przez uniesienie religijne. Powołują się przy tym na wzmiankę z Dziejów Apostolskich, w których jest mowa o tym, że Jezus obiecuje uczniom, iż „będą mówić językami”. Nie chodziło jednak o przypadkowy bełkot, ale zjawisko ksenolalii, czyli niewyjaśnionej umiejętności mówienia językami istniejącymi bez wcześniejszej ich nauki.
Mitia Kolaba był człowiekiem niedorozwiniętym umysłowo, którego sprytny mnich Iliodor wykorzystywał, aby wpływać na wolę carycy, a przez to oddziaływać na cara. Kiedy nikt nie widział, traktował swojego „świętego” gorzej niż psa.
To zaufanie, z jakim caryca traktowała szarlatanów religijnych, wskazywało, że także u niej rozwijały się poważne problemy natury emocjonalnej lub wręcz choroba psychiczna. Różnej maści oszuści zaczęli się pojawiać na dworze po 1899 r., kiedy Aleksandra urodziła trzecią córkę. Córki były zdrowymi, pięknymi dziewczynkami, ale caryca była przekonana, że brak męskiego potomka jest przejawem jakiejś klątwy natury religijnej. Coraz bardziej skłaniała się ku przekonaniu, że cud narodzin męskiego następcy tronu może dokonać się jedynie za sprawą wstawiennictwa jakiegoś „starca”. Tak nazywano żyjących w ascezie mnichów, obdarzonych rzekomo nadzwyczajnymi mocami. Nie wszyscy oni byli szarlatanami. Starczestwo było ważnym nurtem w rosyjskim prawosławiu, próbą powrotu do początków chrześcijaństwa, wyrazem tęsknoty za pierwotną prostotą i odrzuceniem blasku świata doczesnego. Słynnym starcem był święty mnich Nil Sorski (urodzony jako Nikołaj Majkow) czy Serafin Sarowski z monasteru Zaśnięcia Matki Bożej w Sarowie.
Alix, jak rodzina nazywała Aleksandrę Fiodorowną Romanową, nieustannie poszukiwała informacji o takich ludziach. Najczęściej tego typu wiadomości przynosiły jej damy dworu, które prawdę o owych „bożych sługach” odpowiednio ubarwiały, żeby zwrócić uwagę swojej pani. Caryca coraz częściej wpadała w skrajne nastroje – od nieprzewidywalnych wybuchów radości po skrajną melancholię.
Zaniepokojony Mikołaj II zauważył, że jego żona uspokaja się dopiero wtedy, gdy znajduje się w otoczeniu ludzi nawiedzonych. Ten rodzaj skrajnej dewocji otworzył drogę na carskie komnaty człowiekowi, którego nie sposób jednoznacznie ocenić. Był on bowiem jedną z najbardziej tajemniczych postaci w historii Rosji. Z jednej strony – prosty syberyjski chłop, z drugiej – człowiek, który wygłaszał przemyślane poglądy filozoficzne i polityczne, wskazujące na jego nieprzeciętną inteligencję. Różnił się od innych bożych obłąkańców nie tylko postawą i sposobem bycia, ale przede wszystkim niewytłumaczalną zdolnością uzdrawiania i przepowiadania przyszłości.
Na początku XX w. Rosja Mikołaja II tkwiła pomiędzy kulturą Zachodu, do którego drzwi rozpaczliwie pukała oświecona warstwa społeczeństwa, a ciemnym, niemal średniowiecznym ludem. Wiara w gusła, czary i wróżby była mocno zakorzeniona we wszystkich warstwach narodu. Na niezmierzonych obszarach tego kraju powstawały liczne sekty religijne kierowane przez owych „bożych szaleńców", dowolnie interpretujących Biblię i narzucających wyznawcom ceremoniały nie mające nic wspólnego z liturgią i tradycją prawosławia. Do ich tajemniczych obrzędów przenikały animistyczne wierzenia azjatyckich plemion Syberii. Samozwańczy prorocy brutalnie konkurowali ze sobą, zabiegając o względy ludu i swoich arystokratycznych opiekunów. Odtrącony przez carycę Aleksandrę intrygant Iliodor mścił się na Rasputinie, roznosząc plotki o jego przynależności do sekty chłystów, praktykujących kuriozalne i kończące się orgiami seksualnymi misteria. Zapewne część czarnej legendy Rasputina została także spreparowana przez tajną policję carską i hierarchów, coraz bardziej zaniepokojonych rosnącymi wpływami tajemniczego chłopa z Tiumenia.
Sekta chłystów była surowo tępiona przez władze Cerkwi prawosławnej. Jej założycielem był niejaki Daniła Filipowicz, nawiedzony pijak, który w połowie XVII w. ogłosił się nowym wcieleniem Boga i proklamował 12 własnych przykazań. Nie była to „tylko” herezja, ale całkowita kontestacja wiary prawosławnej. Po wsiach Imperium Rosyjskiego krążyły opowieści, że Filipowicza urodziła w cudowny sposób bezpłodna stuletnia kobieta, a on sam został ukrzyżowany na Kremlu z rozkazu patriarchy Nikona. Chłystowie wierzyli, że Filipowicz zmartwychwstał na oczach odzianych w biel dziewic. W rzeczywistości ten dezerter z carskiego wojska umarł we własnym łożu i to zapewne na marskość wątroby powstałą z przepicia. Jednak jego legenda, podobnie jak kilku innych samozwańczych proroków, rozpalała umysły Rosjan jeszcze na początku XX stulecia.
Chłystowie wydawali się jednak całkowicie normalni przy innej złowrogiej sekcie religijnej, która powstała pod koniec XVIII wieku w Rosji. Była to założona przez chłysta Kondratija (lub Andrieja) Seliwanowa sekta skopców. Jej członkowie wierzyli, że wszelki grzech pochodzi z ludzkiej płciowości. Organy płciowe były dla nich dziełem szatana, a nie Stwórcy. Stąd też jedyną drogą ku zbawieniu była kastracja, którą nazywali „oczyszczeniem”. Wierzyli przy tym, że Chrystus przyjdzie ponownie na ziemię, kiedy liczba oczyszczonych wzrośnie do 144 tysięcy. „Oczyszczenie” mogło się odbyć w dwóch etapach: poprzez tzw. małą pieczęć i carską pieczęć.
Pierwsza oznaczała po prostu ucięcie jąder nożem u mężczyzn i wypalenie sutków u kobiet. „Carska pieczęć” oznaczała wyższy stopień oczyszczenia i wtajemniczenia. Polegała na usunięciu jąder i członka siekierą, a u kobiet obcięcie piersi i warg sromowych. W 1797 r. car Paweł I kazał umieścić Seliwanowa w przybytku dla obłąkanych, a pozostałych przywódców sekty aresztować. Jednak jego następca, car Aleksander I, zafascynowany ich gorliwością religijną i zachęcany przez baronową von Krüdener (protektorkę skopców) przekazał im znaczny majątek i pozwolił na działalność. Pod koniec życia Aleksander I zmienił swój stosunek do sekty, a jego syn Mikołaj I kazał ich wyłapać i wybić co do jednego. Pewne jest jednak, że sekta przetrwała przynajmniej do czasu przejęcia władzy przez bolszewików, a nawet przeniosła swoją działalność na Bałkany.
Czy zniknęli całkowicie? W Rosji jak grzyby po deszczu pojawiają się nowe sekty. Co i raz objawia się jakiś „zbawiciel”. Najgorsze jest jednak, że są oni znacznie mniej niebezpieczni od tych, którzy z pozoru z religijnym szaleństwem nie mają nic wspólnego, a jednak uważają się za zbawców narodu. To najgorsza kategoria miernot politycznych przekonanych o swojej misji zbawiania ojczyzny. Ich należy się bać najbardziej. I to nie tylko w Rosji.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.