II wojna światowa

Czarny lipiec polskich wsi

Czarny lipiec? Letnie miesiące, zwłaszcza na wsi, kojarzą się raczej z eksplozją barw: począwszy od wszędobylskiej, soczystej zieleni, złotego blasku słońca i zbóż, po czerwono-błękitne akcenty chabrów oraz maków. Jednak lipiec, który trwał 80 lat temu, był na polskich wsiach najczarniejszy z możliwych. Oraz czerwony od krwi.

Zofia Brzezińska
Niemiecka żandarmeria w drodze na pacyfikację Michniowa 12 lipca 1943. Foto: Autor nieznany, Public domain, via Wikimedia Commons

Nie bez kozery Sejm w 2017 roku ustanowił nowe święto państwowe w dniu 12 lipca – Dzień Walki i Męczeństwa Wsi Polskiej. Z kolei zaledwie dzień wcześniej, 11 lipca, od 2016 roku obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej. To właśnie bowiem w lipcu 1943 roku zbiegły się dwa najtragiczniejsze wydarzenia w historii polskich wsi; rzeź wołyńska oraz wyjątkowe natężenie pacyfikacji wsi ze strony niemieckiego okupanta.

Oczywiście zarówno rzeź wołyńska, jak i niemieckie pacyfikacje nie zamknęły się czasowo tylko w tym miesiącu. Bestialskie mordy trwały całymi miesiącami i latami, jednak nigdy nie przybrały one podobnie przerażającego rozmiaru, jak w lipcu 1943.

11 lipca nastąpił punkt kulminacyjny rzezi wołyńskiej. Tego dnia zbrodniarze z Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) oraz Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów Stepana Bandery (OUN-UPA) zaatakowali aż w 99 (!) polskich miejscowościach, dokonując krwawej masakry ich mieszkańców. Ponieważ była to niedziela (zapisała się zresztą na kartach historii jako Krwawa Niedziela), wiele ofiar zostało zaskoczonych i zamordowanych podczas uczestnictwa w nabożeństwach lub w drodze do kościoła. Oprawcy nie oszczędzali nikogo: pod ich orężem padali mężczyźni, kobiety, starcy oraz dzieci. Zanim zaszło słońce, w ziemię wsiąknęła krew tysięcy Polaków. W kolejnych miesiącach Ukraińcy kontynuowali swoje ludobójcze działania, a następny punkt szczególnego ich natężenia nastąpił w okolicach grudnia 1943. Szacuje się, że w ramach tej makabrycznej zbrodni straciło życie ponad 100 000 osób narodowości polskiej.

Z kolei 12 lipca mieszkańcom wsi „przypomniał o sobie” niemiecki okupant. Tego dnia hitlerowcy postanowili „wymierzyć sprawiedliwość” ludności wsi Michniów, do czego pretekst stanowiła współpraca miejscowości ze Świętokrzyskimi Zgrupowaniami AK. 12 lipca Niemcy zamordowali ponad 100 mieszkańców Michniowa oraz spalili zabudowania wsi. Reakcja partyzantów na zbrodnię była natychmiastowa – jeszcze tej samej nocy żołnierze pod dowództwem por. Jana Piwnika „Ponurego” zaatakowali w odwecie pociąg relacji Warszawa-Kraków, zabijając oraz raniąc kilkunastu niemieckich pasażerów. Niestety, odpowiedź nazistów była równie błyskawiczna. Już przed świtem 13 lipca ponownie zjawili się w Michniowie, spalili domy, które wcześniej oszczędzili, i dobili ocalałych poprzednio mieszkańców. Łącznie zgładzili wówczas 204 Polaków, a ich najmłodsza ofiara – mały Stefanek Dąbrowa – liczyła zaledwie 9 dni. Po wojnie pacyfikacja Michniowa stała się symbolem niemieckich zbrodni popełnianych na polskiej wsi. Obecnie w miejscowości można odwiedzić Mauzoleum Martyrologii Wsi Polskich.

Często spotkać się można z opinią, że w czasie wojny okolice wiejskie stanowiły względnie bezpieczny azyl. Panuje przekonanie, że mieszkańcy wsi wiedli wówczas dosyć spokojne życie, a już na pewno mniej ekstremalne niż mieszkańcy okupowanych miast. Nierzadko wspomina się również o tym, że w przeciwieństwie do „mieszczuchów” nie musieli borykać się z wszechobecnym głodem, a na wsiach schronienia często poszukiwali Żydzi czy też „spaleni” członkowie konspiracji. Wszystkie te relacje stanowią zdecydowanie tylko częściową prawdę. Owszem, mieszkańcy wsi nie byli na co dzień nękani łapankami, mniejsze było również prawdopodobieństwo zbombardowania ich domów. Z całą też pewnością żadna wieś nie musiała przecierpieć dwóch miesięcy powolnej agonii, co stało się udziałem Warszawy w okresie powstania warszawskiego. Jednak przykłady bestialstwa zarówno ukraińskich napastników, jak i niemieckich okupantów wskazują, że także i pozornie sielska oraz spokojna wieś mogła podczas wojny zamienić się łatwo w scenerię z piekła rodem. Wystarczył ku temu wybuch tłumionej latami nienawiści i kompleksów byłych sąsiadów czy też bezwzględność w walce z polskim ruchem oporu. Marginalizowanie zatem znaczenia cierpienia ludności wiejskiej jest w moim odczuciu aktem głęboko niesprawiedliwym i krzywdzącym, choć wynikającym pewnie bardziej z niewiedzy i nieświadomości niż ze złej woli.

I tutaj dochodzimy do kolejnej, bardzo bolesnej oraz trudnej sprawy. Jak to jest z tą niewiedzą, nieświadomością czy też złą wolą u współczesnych Ukraińców? Sprawa Wołynia kładzie się głębokim cieniem na naszych relacjach ze wschodnim sąsiadem i jest to zupełnie zrozumiałe oraz naturalne. Nie da się bowiem magicznie, za pstryknięciem palca wykorzenić z narodu straszliwej traumy, jaką była barbarzyńska śmierć w męczarniach tysięcy jego członków. Swoista nienawiść, niechęć czy też sceptycyzm na tym tle wobec Ukraińców nie wynika więc ze złej woli, małostkowości, mściwości Polaków czy też – jak chętnie wytykają niektórzy – ich podatności na rosyjską propagandę. Trzeba pamiętać, że nadal są między nami ludzie, dla których słowo „Ukrainiec” stanowi synonim najstraszliwszego niebezpieczeństwa, i w których umysłach żyją jeszcze obrazy bestialsko zamordowanych bliskich. Uważam, że należy bezwzględnie uszanować uczucia i emocje takich osób, a jednocześnie starać się nie rozdrapywać ran i nie podsycać dodatkowo zarzewia tego konfliktu. Ukraina znajduje się obecnie w trudnej sytuacji, która z całą pewnością uniemożliwia lub utrudnia jej wiele dyplomatycznych działań na arenie międzynarodowej, jednak przeproszenie za ludobójstwo sprzed 80 lat raczej do nich nie należy. Nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia, dla którego Ukraina miałaby dalej czekać z wystosowaniem oficjalnych przeprosin za wołyńskie ludobójstwo. Ważne jest także, aby przy tej okazji użyła właśnie nomenklatury „ludobójstwo”, gdyż tylko to słowo wyraża prawdę i jest właściwe na zdefiniowanie wydarzeń sprzed 80 lat. Kolejnym etapem będzie umożliwienie stronie polskiej dokonania niezbędnych ekshumacji oraz godnego pochówku ofiar. Osobiście nie wyobrażam sobie dalszego zacieśniania bliskich relacji pomiędzy państwami, między którymi istnieją tak tragiczne, wciąż nieuregulowane sprawy. W krytycznej, dziejowej chwili Polska wyszła naprzeciw Ukrainie z sercem na dłoni. Czas, aby dobrą wolę okazała również druga strona.


Przeczytaj też:

Nie upokarzajmy Ukrainy i Zełenskiego

Z okazji tegorocznej rocznicy Rzezi Wołyńskiej w polskich komentarzach medialnych można dostrzec niedosyt. Poczucie zawodu wywołała postawa Wołodymyra Zełenskiego, który nie przeprosił za zbrodnię. Rada jest taka: nie niszczymy owoców historycznego zwrotu w relacjach polsko-ukraińskich. Proces si...

Ukraiński kompleks prawdy

Ukraińska reakcja na tragedię we wsi Przewodów wzbudziła w Polsce i Europie zaskoczenie wynikające z niezrozumienia. Wszyscy stawiają pytanie, dlaczego Kijów wypiera się odpowiedzialności, skoro chodzi o wypadek, nikt nie obwinia Ukrainy o celowe działanie, a cywilizowany świat uznaje Rosję za sp...

Wołyń: Prawda jest najważniejsza

W tym roku mija 79. rocznica brutalnej eksterminacji Polaków zamieszkujących byłe województwo wołyńskie II Rzeczypospolitej. Ofiarą bestialskiego ludobójstwa przeprowadzonego przez Ukraińską Powstańczą Armię i OUN padali bez wyjątku wszyscy Polacy: chłopi i ziemianie, katolicy i prawosławni, mężc...


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę