Wciśnięte w rozciągnięty weekend, między grilla z piwem na działce dla jednych a głód egzotycznych wyjazdów dla drugich, egzystuje święto narodowe 3 Maja w amorficznej przestrzeni słodkiej niewiedzy. Mało kto przejmuje się skrzeczącą sprzecznością między rozpierającym dumą faktem, jakim było uchwalenie Konstytucji 3 Maja przez przodków, a potępianiem w czambuł twórcy ustawy rządowej przez kolejne pokolenia Polaków. A to jako kochanka carycy Katarzyny, a to tchórza, który przy trzecim rozbiorze nie popełnił samobójstwa.
Dekadę temu (2012) w ankiecie portalu „Arcana” 60 procent respondentów uznało ostatniego monarchę Rzeczypospolitej za zdrajcę, 22 procent za marnego króla. Co wiarygodnie oddaje opinię Polaków o twórcy Trzeciomajowej Konstytucji. Nawet konserwatywny think tank „Klub Jagielloński” uznał to za nieprawdopodobny sukces otumaniającej polityki historycznej. Polega ona na zdjęciu z narodu odpowiedzialności za rozbiory i upadek Rzeczpospolitej – i przeniesieniu jej na barki jednego człowieka.
Inna sprzeczność zachodzi między podstawą do świętowania – trzeciomajową konstytucją jako dowodem politycznej refleksji – a modusem przeforsowania jej przez mniejszość parlamentarną na drodze zamachu stanu. Większość szlachty i magnateria, czyli tzw. XVIII-wieczny suweren, egoistycznie i dysfunkcyjnie zawłaszczał państwo. Co czynił, jak źrenicy oka broniąc „złotej wolności”. W konsekwencji arystokracja i większość herbowych sprzeciwiały się każdorazowej próbie reform. Tak jak trzeciomajowej konstytucji.
Dlaczego jednak pojawiające się od XVI wieku pomysły, mające dopomóc zreformować państwo, nie zachęcały rządzących do ich implementacji? O tyle zaskakujące, że wewnętrzne słabości I Rzeczpospolitej były dostrzegane. Przesądzały o tym cztery strukturalne przyczyny.
Te ustrojowe bolączki deklinował 200 lat przed uchwaleniem Konstytucji 2 Maja Andrzej Frycz Modrzewski. Jego pomysł, by państwo stało się bytem uosabiającym rządy merytokracji, rozbił się nie tyle o klify zbyt śmiałych postulatów, ile o niechęć niedojrzałych elit politycznych. Te przez kolejnych 200 lat nie udźwignęły ciężaru odpowiedzialności za pomyślny rozwój kraju. Los postulatów Frycza podzieliły pomysły mniej znanych w kolektywnej pamięci historycznej reformatorów: Wawrzyńca Grzymały Goślickiego, sekretarza królów Zygmunta Augusta i Stefana Batorego. Sugerowali oni bardziej racjonalne zarządzanie państwem, włącznie z pociągnięciem króla do odpowiedzialności. Bardziej od nich znany ks. Piotr Skarga proponował przeciwstawne rozwiązanie, celujące we wzmocnienie rachitycznej pozycji króla jako podstawy wzmocnienia siły państwa. Obie koncepcje, jakkolwiek przeciwstawnie sytuujące pozycję władcy, nie doczekały się wcielenia w życie. Kształt władzy królewskiej pozostał niezmieniony.
Przykłady krajów, które przyjęły koncepcję kościołów narodowych, ilustrują, że nie tylko zerwały one z Rzymem, ale przeorientowały swoją politykę zagraniczną. A tam, gdzie kościół narodowy uzyskał pozycję panującą, stwarzał podstawy silnej monarchii, a w dalszej perspektywie systemu kapitalistycznego. Następowało też trwałe zespolenie dominującego liczebnie chłopstwa z ideą państwa. Za flagowy przykład mogą służyć państwa nordyckie. Zwycięstwo reformacji w Szwecji i wchodzącej w jej skład Finlandii oraz Danii z długo z nią połączoną Norwegią wzmocniło postawę afirmacji wobec własnego państwa. W polityce zagranicznej Szwecja i Dania wyhamowały militarny ekspansjonizm, który po epoce napoleońskiej praktycznie zanikł.
Nikt trafniej nie ujął, na czym polega skuteczna polityka zagraniczna, niż sir Henry John Temple, znany bardziej jako Lord Palmerston. Przewodził on w połowie XIX wieku brytyjskiej Partii Liberalnej i dwukrotnie piastował funkcję premiera. Jego polityczne credo brzmiało: „Nie mamy wiecznych sojuszników ani wiecznych wrogów. Nasze interesy są wieczne i kierowanie nimi jest naszym obowiązkiem”. Paradygmat, który dopuszcza oczywiście wariantowość sojuszników. Na przeciwległym biegunie sytuuje się prowadzenie polityki zagranicznej przy odwołaniu się do poczucia misji. Jak w przypadku Rzeczpospolitej, która w istocie odwróciła regułę Palmerstona. W wyniszczających ją wojnach XVII-wiecznych ze Szwecją, Rosją i Turcja walczyła z hasłem „Polonia semper fidelis”, przy stałym wchodzeniu w rolę „antemuralae christianitatis”. Ale nawet tu znalazł się śmiałek, który agendę polskiej polityki zagranicznej próbował zawczasu zmodyfikować, opierając ją na interesie narodowym, nie ideologicznym. Nazywał się Andrzej Krzycki. Ten intelektualista i prymas z epoki króla Zygmunta Starego doprowadził do zawarcia pokoju z Turcją. Ale jego rozsądna linia polityczna nie znalazła już później kontynuatorów. Nic dziwnego, próżno by szukać dziś ulic czy szkół jego imienia.
Od przejęcia rządów w kraju przez dynastię Wettynów nastąpił zjazd państwowości polskiej po równi pochyłej – prosto w odmęt katastrofy. Owszem, Stanisław Konarski z postępowego w XVIII wieku zakonu pijarów wskazywał na konieczność wykształcenia szerokich rzesz proreformatorsko zorientowanych młodych obywateli Rzeczpospolitej. Ale dopiero u progu rozbiorów nastąpił prawdziwy wysyp intelektualistów, ratujących przed niebytem tę, „która nierządem stała”. Na tym tle można zrozumieć moment zaistnienia Konstytucji 3 Maja. Niestety o dekady spóźnionej. I zepchniętej do niebytu. Konstytucja nigdy bowiem nie weszła w życie. Konfederacja targowicka i kolejne dwa rozbiory obnażyły brzemienność praktyki zwlekania z reformami oraz zdemaskowały niedojrzałość polskiej klasy politycznej, bynajmniej nie ograniczonej do samej elity rządzącej.
Skoro jednak Stanisławowi Poniatowskiemu zawdzięczamy święto narodowe, wypadałoby zastanowić się nad opinią, jaką przed pół wiekiem wydał prawicowy publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz. Wskazał on na sensowną polityczną koncepcję króla Poniatowskiego: tak długo pozostać satelitą rosyjskim, nim stworzy się w Polsce „rząd i wojsko”. Tylko bowiem z własną siłą zbrojną będzie można zrezygnować z taktycznego sojuszu z Rosją. Ale magnateria i szlachta drżała przed naruszeniem swoich swobód. Stąd w poważaniu miała Augusta III, wielką górę mięsa, który do rządów się nie wtrącał, a nienawidziła Stanisława Augusta. Cat-Mackiewicz wyjaśnił ten fenomen bez ogródek: „Kult poczciwego durnia jest jedynym powszechnie uznanym kultem w Polsce. My, Polacy, nie lubimy właściwych ludzi na właściwych miejscach”, a gdy już taki człowiek się pojawi, to „zaraz staramy się mu życie całkowicie zatruć albo go wysiudać”. Nie przez przypadek więc postać Rejtana, a nie ostatniego króla Polski, do dziś zapładnia umysły nad Wisłą. Bo, jak spoinował Cat-Mackiewicz, „gest i frazes o obronie Polski cenimy bardziej aniżeli samą obronę Polski”.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.