Główne indeksy najbardziej rozwiniętych giełd świata (w Nowym Jorku, we Frankfurcie czy w Londynie) z sesji na sesję rosną, zadziwiając swoją siłą nawet największych optymistów. Pozytywnie wyróżnia się nawet warszawska giełda, która jeszcze do połowy ubiegłego miesiąca była w ogonie światowych parkietów.
Na rynkach walutowych w odwrocie znalazły się amerykański dolar czy szwajcarski frank. Za nimi tanieją (choć już nieco wolniej w stosunku do złotego) euro czy brytyjski funt. Ku uciesze zadłużonych w walutach obcych – zarówno klientów indywidualnych jak i szeroko pojętego biznesu – umacnia się złoty.
W końcu spokojniejszy czas zapanował na światowym rynku obligacji. Choć główne banki centralne (FED, brytyjski BoE i europejski EBC), próbując zgasić inflacyjny ogień, wciąż podnoszą stopy procentowe w tempie niewidzianym od dekady, to rentowności obligacji rządowych (w tym polskie) już nie palą się do dalszych, istotnych wzrostów.
Skąd ten nagły optymizm – chciałoby się zapytać. Być może zarządzający największymi na świecie funduszami postanowili po prostu powalczyć o dobry koniec roku, w tym o swoje coroczne premie za osiągnięte wyniki inwestycyjne.
To pułapka dla optymistów – przekonują niektórzy ekonomiści. Wszak za naszą wschodnią granicą niezmiennie, jakby się wydawało, szaleje okrutna wojna. Mało tego. Rosjanie, wsparci zwołaną naprędce mobilizacją, próbują ponoć kontratakować, strasząc co rusz użyciem broni nuklearnej lub chemicznej. Zaognia się również geopolityczna sytuacja w Azji.
W gospodarce, czy to brytyjskiej, czy polskiej, najgorsze jeszcze przed nami. – Czeka nas gwałtowny spadek zysków firm, pogorszenie ich sytuacji płynnościowej, a nawet fala bankructw – straszą poważni biznesmeni. Oficjalne prognozy dużych globalnych instytucji i banków inwestycyjnych przewidują mocny spadek PKB zwłaszcza w I półroczu 2023 roku, a nawet recesję w całym przyszłym roku. Co prawda rynek finansowy wyprzedza to, co się wydarzy w realnej gospodarce, ale nie aż o 12–14 miesięcy (średnio o około pół roku).
Na początku września podczas forum gospodarczego w Karpaczu sondowałem nastroje wśród prezesów polskich firm, tych większych i tych mniejszych, z różnych sektorów gospodarki. Ponad 90 proc. moich rozmówców było pesymistami. Ich zdaniem tak dużej niepewności nie było nigdy dotąd. Dlatego też tworząc właśnie budżety na przyszły rok, zakładali często najczarniejsze scenariusze, tnąc wydatki, w tym inwestycje, gdzie popadło. Jednocześnie dodawali, że lepiej się pomylić i wiosną podnieść prognozy, niż nie doszacować ryzyka.
W tym całym pesymizmie pojawił się jednak rycerz na białym koniu, tj. znajomy, doświadczony bankier, który na biznesie, w tym bankowości, zjadł już niemal zęby.
– Szykuj się na hossę – zagadnął.
– Jaką hossę? – zdziwiłem się. Przecież 90 proc. biznesu szykuje się, ale na poważny kryzys i recesję – odpowiedziałem.
– Za dwa miesiące wojna się skończy, a miejsce Putina zajmie nowy Gorbaczow. Kryzys energetyczny minie i zacznie się nowa era współpracy i odbudowy – uzasadnił swój optymizm.
Oby tylko znajomy miał rację.