Moda na przestawianie zegarków nie przyjmowała się jednak łatwo. W II RP zmiana czasu obowiązywała tylko w 1919 r. Później wróciła do nas w 1939 r. wraz z nową okupacją niemiecką. W PRL zmiany czasu dokonywano niekonsekwentnie. Obowiązywała ona w latach 1945–1949, 1957–1964 i od 1977 r. Obecnie zabieg ten przeprowadzany jest zgodnie z przepisami Unii Europejskiej. Rytuał jest kontynuowany, choć w 2018 r. Komisja Europejska zapowiadała, że zrezygnuje ze zmiany czasu. Cała UE karnie stosuje się więc do zwyczaju wymyślonego przez „genialnych niemieckich strategów” podczas wojny, którą oni z kretesem przegrali.
Zmiana czasu jest o tyle absurdalnym rytuałem, że oszczędności z nią związane są nieznaczne. Obecnie zapewne są one mniejsze od kosztów związanych choćby ze zmianami w kolejowych rozkładach jazdy, operacjach lotnisk czy w systemach informatycznych. Ponadto kraje, w których przeprowadza się zmianę czasu, są w wyraźnej mniejszości. Jest ich tylko 77. Wiele państw – m.in. Japonia, Chiny, Indie, Brazylia – zrezygnowało z tej praktyki. W niektórych (np. w Arabii Saudyjskiej, Tajlandii czy Indonezji) nigdy nie była ona wprowadzona. Czemu więc Europa nadal się trzyma tego zwyczaju? Z biurokratycznej inercji? Czy też dlatego, by nasze życie było ciekawcze? To tajemnica równie niezgłębiona, jak czas.