Tym razem podczas lotu Lizbona – Natal (Brazylia) mój wybór padł na amerykański film „Operacja Argo” – zdobywcę trzech Oscarów, który ma już swoje lata, bo to produkcja z 2012 r., z wybornym Benem Affleckiem w roli głównej. Dawno temu kupiłem ten film na DVD, ponieważ chciałem go obejrzeć z dziećmi w ramach takiego domowego „dokształcania”. Ja znałem trochę tę historię z życia, oni pewno mniej z lekcji historii (lub w ogóle). Jakoś jednak nigdy nam to nie wyszło, nie zmobilizowaliśmy się do domowej projekcji. Inne filmy wygrywały w konkursie, zapewne więc DVD gdzieś dzisiaj pewnie się kurzy na półce, może nawet jeszcze nierozpakowane z folii.
Zakładałem, że będzie to film o Iranie końca lat 70., o upadku monarchii i o operacji uratowania ludzi przed Strażnikami Rewolucji – religijnej rewolucji.
Rozparty w wygodnym fotelu business class portugalskich linii lotniczych TAP podjąłem decyzję: dłużej nie czekam, najwyżej może kiedyś drugi raz obejrzę razem z dziećmi. Film był już w dziale „Wielkich Klasyków”.
W „Operacji Argo” było wszystko: Iran, szach Reza Pahlawi, prezydent Jimmy Carter (obaj w dokumentalnych ujęciach), rozhisteryzowani, rozmodleni Irańczycy, napad na amerykańską ambasadę, ucieczka części jej personelu, CIA szukająca sposobu, aby ich wydostać do cywilizowanego świata. Dobrze zagrane, świetna scenografia, wartka, trzymająca w napięciu akcja, Ben Affleck wyborny. Mnie jednak przez cały film coś innego nurtowało – ten szaleńczy fanatyzm w oczach, gestach i działaniu ekstremistów religijnych – i to zarówno wśród tych z filmu fabularnego, jak i tych z fragmentów dokumentalnych, od czasu do czasu wstawianych w fabułę. Straszni ludzie, bezmyślni, zacietrzewieni, prowadzeni przez starca. Przecież Iran to był kiedyś normalny kraj, wielu Polaków znalazło tam schronienie w czasie II wojny światowej (ci od granicy z Białorusią tę lekcję historii spędzili zapewne paląc pety w toalecie). Może szach nie był idealny, może popełnił wiele błędów, ale czy jego odejście musiało wiązać się z taką totalną religijną histerią?
A u nas nawet szacha nie było, rządzili sobie poczciwcy i naiwniacy, mieli lepsze lub gorsze decyzje, certolili się każdego 11 listopada z marszem zbirów, mimo że to takie ważne polskie święto, taka ciepła woda w Iranie – przepraszam, źle mi się napisało, chodziło oczywiście o kran.
To kiedy aż tylu oszalało? Przyszły wybory 2015 r. i „poszło”. Dżin wydostał się z lampy, szczekaczki ruszyły, zmiany prawne w duchu lokalnego szariatu też, groteskowi zakonnicy w ważnym klasztorze modlą się o tani prąd, ktoś tam kropidłem próbuje wygnać choroby. Może do wkładania do pieca w celach leczniczych jeszcze daleko, ale już się pali książki, zdjęcia i flagi, wykrzykuje bezmyślnie groźne hasła na ulicach. Pobito już parę osób o ciemniejszym kolorze skóry…
I ten starzec Chomeini z Iranu patrzy na mnie z kadrów filmu, a jakby mu zdjąć turban i zgolić brodę, czy on kogoś nie przypomina…?
Tak, to tylko film akcji, choć oparty na faktach. Najważniejsze, że prawdziwa akcja „Argo” się udała, był happy end – zaskakujący i nietuzinkowy pomysł uratował nieszczęśników i umożliwił im wyjazd z oszalałego kraju.
Może u nas też ktoś (bo na CIA bym nie liczył) taki szalony pomysł wymyśli i będzie kiedyś też happy end? Tylko nie po to, aby wszyscy normalni Polacy wyjechali, ale po to, by znowu w kraju nad Wisłą było normalnie, może nawet nudno i nieciekawie, ale… Wystarczy nam już szalonych ujęć w filmach, zawsze przecież można użyć pilota. W normalnym życiu niestety tak to nie działa... To kto wymyśli nasze „Argo”?