Inni kandydaci: Monachium, Kraków, Sankt Moritz, Sztokholm i Oslo same zrezygnowały z ubiegania się o olimpiadę. Albo impreza okazywała się za droga, albo sprzeciwiali się jej tamtejsi mieszkańcy. Bo wątpliwości co do sensu rozrywania igrzysk nie ograniczają się do wyboru Pekinu, stolicy kraju łamiącego karki mniejszości ujgurskiej, mającego na sumieniu Tybet, Tajwan i Hongkong. Podczas gdy dalej nie wiadomo, co się stało z tenisistką Peng Shua, w Tybecie Pekin uciska mniejszości etniczne, w Hongkongu złamał ruch demokratyczny, a Tajwanowi grozi wojną. To dlatego otwarcie imprezy przed dwoma tygodniami „zaszczycili” liderzy autokratycznie rządzonych Arabii Saudyjskiej, Kazachstanu i Rosji. Z krajów G7 na rozpalenie ognia olimpijskiego nie przybył nikt. Nie chodzi także o wątpliwości związane z okresem pandemii, kiedy udział (dopuszczenie) w zawodach olimpijskich przypominał loterię, a organizatorzy zamknęli dziennikarzy w szczelnej bańce i wykluczyli przyjezdnych kibiców z całego świata. Czym olimpiadę pozbawili duszy. Przede wszystkim jednak wątpliwości dotyczą wcielania w życie samej idei olimpijskiej. Czy broni się ona w drugiej dekadzie XXI wieku.
Igrzyska zamieniły się w gigantycznych rozmiarów moloch, pod który przeorane zostają wielkie połacie ziemi, miliardy wydane na obiekty, które po dwóch tygodniach nikomu już więcej nie służą, a na stepy zwozi się tony sztucznego śniegu. Tymczasem igrzyska jako imprezę czysto telewizyjną można transmitować z setki innych istniejących obiektów, rozsianych po całym świecie.
Czyż więc dziwić się można, że mieszkańcy miast-kandydatów coraz częściej odwracają się do spektaklu plecami, bo pytają się: jakie korzyści przyniosą im igrzyska? Czy dzisiaj którykolwiek z Chińczyków, który nie należał do kasty organizatorów, zyskał na tym, że Pekin w przedsięwzięciu utopił masę pieniędzy, że obiekty sportowe przemieniono w strefy bezpieczeństwa, a MKOl dzięki sponsorom i transmisjom telewizyjnym wypchał sobie kieszenie ?
Ogólnie sumienie uspokaja się, wskazując na kolejnych gospodarzy igrzysk: Paryż, Mediolan, Los Angeles, Brisbane. Miasta, w których wszystko ma powrócić do normy. Jedna wielka iluzja, skoro dyktat sponsorów niezmiennie decyduje o najmniejszych szczegółach, kto co może reklamować, co jeść i jaką kartą kredytową płacić. Paryż i Mediolan są w najlepszym razie polerką dla nadwątlonego wizerunku MKOl. I niczym więcej.
Sportowcy mówią, że igrzyska są dla nich największą imprezą. To najlepsze paliwo dla MKOl, by całą tę machinę utrzymywać w ruchu. Bo skoro ta wykładnia miałaby być decydująca, to dlaczego nie można igrzysk przeprowadzić bez gigantomanii, jak w Montrealu i Innsbrucku w 1976 roku. Także wtedy uczestnicy rozrywek twierdzili, że znajdują się na sportowym Olimpie. Natomiast impreza o tak gigantycznych rozmiarach nie za bardzo pasuje do światowej rodziny, która od niedawna twierdzi, że teraz na serio zajęła się klimatem i ochroną zasobów ziemi. W Pekinie organizatorzy jedynie mydlili oczy, że przygotowali event w zgodzie z ekologicznymi wymaganiami. Wolne żarty, okolice Pekinu należą do najbardziej suchych na globie, brak wody jest katastrofalny, a śniegu jest znacznie mniej niż smogu w powietrzu. Najwyższa pora, by idea olimpijska została ponownie przemyślana, albo zostanie ona złożona do grobu.