Po pierwsze, nie polskie, a łacińskie przysłowie, co zmienia kulturowy kontekst, bo wskazuje na ogólnoeuropejskie pochodzenie. Po drugie, w oryginalnym brzmieniu: „De mortuis nihil nisi bene“, aforyzm akcentuje z kolei, że o zmarłych powinno się mówić tylko dobrze. Proweniencja jest jednak jeszcze starsza i sięga samej kolebki naszej cywilizacji, antycznej Grecji: ”Ton tethnekota me kakologein”, co istotnie wyraża, że nie powinno się o zmarłych mówić źle. Wtedy, przed 2,5 tysiącami lat reguła nie posiadała lekkiego charakteru społecznej konwencji, tylko stanowiła żelazne prawo boskie, którego złamanie groziło poważnymi konsekwencjami. W łacińskiej natomiast formule przymiotnik „bene” (dobrze), konotował nie „treść”, tylko rodzaj i sposób mówienia o zmarłym.
Knebel nałożony na żyjących, niepochlebnie wyrażających się o zmarłym bliźnim, wykracza poza nasz, grecko-rzymski, krąg kulturowy. Do powściągliwości w kulturach afrykańskich i południowoamerykańskich skłaniała i nadal skłania obawa przed potęgą świata zmarłych. Co także naszej cywilizacji nie jest obce, jeśli się uwzględni mgłę tajemnicy, która spowija cmentarze i która jest obecna w literaturze pięknej i filmie, a od dwóch dekad w grach komputerowych. Wielorakie tabu, które dziś dotyczą zjawiska śmierci, również żądają swojego trybutu. Wreszcie zmarłych uważano za jedynie śpiących. W Rzymie, w dzień Feraliów, święto zmarłych, składano w ofierze niemej bogini imieniem Tacita rybę z zaszytą paszczą, co było aluzją do ciszy przy grobach. W chrześcijaństwie św. Paweł poucza w liście do Koryntian, że zmarły Chrystus zmartwychwstał i ukazał się 500 zgromadzonym braciom, „z których wiele trwa aż dotąd, a niektórzy zasnęli (Kor. I, 15,6). Aż do naszych czasów w modlitwach na intencję zmarłych utrzymała się prośba o spokój dla ich dusz. Spokój jest bowiem najstarszym i najtrwalszym obrazem tamtego świata. Występuje i dzisiaj, choć konkurują z nim inne typy wyobrażeń.
Mimo to historyczno-kulturowe przesłanki do respektowania zasady w naszych czasach tracą swoje na znaczeniu w wymiarze moralnym. Istotniejszy wydaje się inny punkt odniesienia, jak choćby szacunek wobec dotkniętych stratą odejścia bliźniego żałobników. Respekt przed zmarłym nakazuje wykluczenie żonglerki słownej, celującej w jego deprecjację. Co jednak nie wyjaśnia, dlaczego ów respekt miałby obowiązywać dopiero po śmierci, nie za życia. Trąci przecież poważną hipokryzją oczernianie żyjącego, spuszczanie woalu milczenia na zmarłego. Rozsądniejszym wydaje się więc, by łacińskie przysłowie „De mortuis nihil nisi bene“ potraktować jako mądrość życiową, nie zasadę moralną. Nieobecność zmarłego wśród żywych nie oznacza automatycznie zachęty do przekręcania prawdy o nim. Możliwe, że nie jest już koniecznie potrzebne wyartykułowanie rzeczonej prawdy. A już z pewnością zbędna jest złośliwa forma jej artykułowania. Co w pełni honoruje zasadę, że zmarły nie może się bronić.
Powyższa zasada nie obowiązuje historyków, zawodowo zajmujących się odsłanianiem przeszłości, i uczestniczących w niej aktorów. Co nierzadko daje do ręki im i ich mocodawcom instrument manipulowania przeszłością: wybielania jednych, oczerniania innych. W dziejach ludzkości odzwierciedlają to losy pomników. Wystawione przez jednych, są burzone przez innych. Jakże praktycznie na tym tle jawią się antyczni Rzymianie. By nie ponosić zbędnych kosztów wymiany bohaterów z brązu, odlewali cokół z torsem, a konkretną głowę, zamiennie, wkręcali lub wykręcali.