Nie należę do ludzi, którzy kwestionują zagrożenie chorobami zakaźnymi. Zdumiewa jednak, dlaczego małpia ospa, endemiczna choroba pochodzenia odzwierzęcego wywoływana przez zakażenie wirusem z rodzaju Orthopoxvirus, mimo bardzo niskiej zakaźności, nagle objawiła się jednocześnie w wielu oddalonych od siebie częściach naszego kontynentu. Współczynnik reprodukcji tego wirusa wynosi jeden, co oznacza, że jedna osoba może zarazić tylko jedną osobę. Takie zjawisko zachodzi tylko wtedy, kiedy następuje bezpośredni kontakt z osobą zakażoną. Na przykład poprzez stosunek seksualny, transfuzję krwi, pocałunek, dotyk i związany z tym brak higieny. Choć choroba jest odzwierzęca, przenoszona głównie przez wiewiórki, małpy, szczury i popielice, to obecna fala zachorowań wśród ludzi wskazuje na ludzki łańcuch transmisyjny. Ale jakim sposobem choroba o tak niskim współczynniku zakaźności zdążyła jednocześnie pojawić się w 24 krajach na 5 kontynentach?
Dlaczego bliska kuzynka ospy prawdziwej – największego masowego ludobójcy w dziejach – nagle gwiaździście rozprzestrzeniła się po całej planecie? Skąd choroba afrykańska o bardzo niewielkim zasięgu nagle urosła do kandydatki na kolejną światową pandemię w tak krótkim czasie? I czy ma to coś wspólnego z wojną na Ukrainie lub endemią COVID-19?
Te pytania wzbudzają niepokój. Przy obecnych metodach walki z chorobami zakaźnymi małpia ospa powinna być zwalczona błyskawicznie. Tymczasem jej gwałtowna i nieoczekiwana reprodukcja nie tylko nie maleje, ale zaczyna rosnąć w sposób niekontrolowany. Już pojawiają się apele o masowe szczepienia. Niektórzy przebąkują o lockdownach. Na łamy gazet wraca przeklęte słowo „kwarantanna”.
Będąc daleko od wszelkich teorii spiskowych, trudno nie stwierdzić, że ta sytuacja zaczyna wzbudzać niepokój. Do głowy przychodzi niepokojące pytanie, w tym to główne: czy ktoś tym przypadkiem nie steruje?