USA

Zamach na Lincolna - część 1

157 lata temu zginął Abraham Lincoln. Okoliczności zamachu na jego życie do dzisiaj budzą niemałe kontrowersje. Wiele wskazuje na to, że padł on ofiarą spisku politycznego.

Paweł Łepkowski
John Wilkes Booth, Edwin Booth i Junius Booth jr (od lewej do prawej) w sztuce „Juliusz Cezar” Williama Szekspira wystawianej w 1864 r. w Waszyngtonie, Autor nieznany, Public domain, via Wikimedia Commons

Współczesna historiografia amerykańska uczyniła z 16. prezydenta Stanów Zjednoczonych nieskazitelnego bojownika o zniesienie niewolnictwa i zachowanie jedności amerykańskiej Unii. W literaturze amerykańskiej tylko Jerzy Waszyngton i Thomas Jefferson są stawiani na równi z Abrahamem Lincolnem. O ich historycznym kulcie świadczą trzy pomniki wybudowane w centrum amerykańskiej stolicy. Naprzeciwko wzgórza kapitolińskiego, na którym ma swoją siedzibę amerykański Kongres, oraz białego obelisku upamiętniającego pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych, zbudowano na wzór starożytnej greckiej świątyni mauzoleum Abrahama Lincolna. Za 36 kolumnami zewnętrznymi, symbolizującymi liczbę stanów Unii w dniu śmierci tego prezydenta, znajduje się wysoki na 5,8 metra posąg Lincolna dłuta Daniela Chestera Frencha. Zadumany prezydent zasiada na fotelu przypominającym tron gromowładnego Zeusa, a nad jego głową znajduje się napis: „W tej świątyni tak jak w sercach ludzi, dla których ocalił Unię, pamięć o Abrahamie Lincolnie zawsze będzie święta". Warto pamiętać, że ta inskrypcja, podobnie jak całe mauzoleum, powstała dopiero 57 lat po śmierci Abrahama Lincolna, kiedy ostygły spory na temat roli, jaką odegrał ten człowiek w amerykańskiej historii.

Mieszkańcy południowych stanów USA, które, działając zgodnie z konstytucją, dokonały secesji i tworzyły w latach 1861–1865 własne państwo, jakim były Skonfederowane Stany Ameryki (ang. Confederate States of America, CSA), mają często całkowicie odmienną opinię na temat rządów 16. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Do dzisiaj w wielu środowiskach patriotycznych amerykańskiego Południa Lincoln jest jednoznacznie utożsamiany z dyktatorem, który nie tylko nie uszanował prawa do secesji wolnych stanów, ale który wręcz siłowo narzucił rolniczemu Południu abolicję niewolników – głównej siły roboczej tego regionu – oraz wprowadził na ich terytorium wojska okupacyjne, które dokonały największych zniszczeń infrastruktury w historii niepodległej Ameryki.

W historiografii jankeskiej wojna secesyjna jest przedstawiana jako patriotyczna próba utrzymania jedności Ameryki i uwolnienia czterech milionów niewolników spod okrutnej władzy południowych plantatorów. Z kolei dla południowców wejście wojsk unii na ich plantacje i do ich miast oznaczało zniszczenie ich kultury i własności. Do dzisiaj wśród mieszkańców Richmond, byłej stolicy Skonfederowanych Stanów Ameryki, żywa jest pamięć o zniszczeniach i barbarzyństwie wojsk Unii. Szczególnie, że w ataku na stolicę konfederacji wziął udział 25. Pułk Piechoty, złożony głównie z byłych murzyńskich niewolników zmobilizowanych do Kolorowych Oddziałów Stanów Zjednoczonych (USCT). A przecież Richmond było miastem szczególnym. To tutaj w kościele episkopalnym św. Jana wielki amerykański patriota, adwokat i orator Patrick Henry po raz pierwszy wezwał w 1775 r. zgromadzonych słuchaczy do walki o niepodległość słowami: „Daj mi wolność lub daj mi śmierć". Jego słuchaczami tego dnia byli dwaj obywatele Wirginii – pułkownik Jerzy Waszyngton i jego przyjaciel, wybitny prawnik i architekt Thomas Jefferson. Ten ostatni, jeszcze jako gubernator Wirginii, zaprojektował razem z Jamesem Madisonem kilka centralnych budynków Richmond, które zostały zniszczone przez wojska Unii w 1865 r. Południowcy zdają się nie pamiętać, że na początku kwietnia 1865 r. to wojska konfederackie zaminowały i częściowo podpaliły Richmond, nie chcąc, aby miasto stało się bazą zaopatrzeniową dla wojsk Północy.

Przystojny fanatyk

 3 kwietnia 1865 r., kiedy Abraham Lincoln przechadzał się w zadumie po zrujnowanych ulicach Richmond, jego przyszły zabójca John Wilkes Booth wyjechał z kochanką do Newport – najpopularniejszego wówczas wśród mieszkańców Północy kurortu nadmorskiego w stanie Connecticut. Do dzisiaj Newport jest miastem wyższych sfer, ludzi bajecznie bogatych i mających ogromny wpływ na politykę państwa. John Wilkes Booth był wtedy niezwykle popularnym aktorem, który mógł sobie pozwolić na drogie wyjazdy do Newport. Finansowo wspierała go także narzeczona – piękna Lucy Lambert Hale, córka potężnego i zamożnego senatora Johna Parkera Hale'a z New Hampshire – osobistego przyjaciela prezydenta Abrahama Lincolna. W Waszyngtonie ciemnowłosa piękność nie afiszowała się znajomością z przystojnym aktorem. W wyższych kręgach towarzyskich stolicy była raczej postrzegana jako przyszła żona Roberta Todda Lincolna, dwudziestojednoletniego syna prezydenta. Podobnie jak jej ojciec, dziewczyna była znana z fanatycznego uwielbienia dla Lincolna. Nie tylko podzielała koncepcję powszechnej abolicji niewolników, ale też brała aktywny udział we wszystkich akcjach wspierających wojska Unii. W jaki sposób nawiązał się tak burzliwy romans między zwolenniczką polityki Lincolna i fanatycznym secesjonistą z Południa i jaki miał on związek z późniejszym zamachem na prezydenta Lincolna?

Prawdopodobnie obydwoje połączyła rzadka w tamtych czasach skłonność do swobody obyczajowej. Wspólne miłosne wypady Johna Wilkesa Bootha i panny Lucy Hale do Newport, słynącego z hulaszczego charakteru, były jak na tamte czasy dowodem wyjątkowo liberalnego podejścia do życia seksualnego. Jednocześnie byli ludźmi o skrajnie odmiennym światopoglądzie. Świadczyć może o tym choćby ich reakcja na uchwalenie przez Kongres w 1865 r. XIII poprawki do konstytucji, która całkowicie znosiła niewolnictwo na terenie wszystkich 36 stanów USA. John pogrążył się w rozpaczy, natomiast Lucy radośnie świętowała to wydarzenie wraz z innymi mieszkańcami Waszyngtonu. Ich znajomość rozpadła się definitywnie dopiero 3 kwietnia 1865 r., kiedy na ulicach Newport rozeszła się wieść o zdobyciu przez wojska Unii Richmond i ucieczce prezydenta CSA Jeffersona Davisa.

Polityka wygrała z uczuciami. Jedyna kobieta, z którą Booth chciał założyć rodzinę i która mogłaby go powstrzymać przed zabójstwem prezydenta, odeszła z przyczyn światopoglądowych. To jeszcze bardziej nasiliło w nim osobistą nienawiść do Abrahama Lincolna.

Kanadyjski Gabinet

Do niedawna uważano, że dopiero po zerwaniu znajomości z Lucy Hale przepełniony goryczą John Wilkes Booth całkowicie poświęcił się koncepcji ukarania prezydenta Lincolna za „krzywdy" uczynione stanom południowym. Jednak wiele najnowszych odkryć kwestionuje tę opinię. Nieznane dotąd dokumenty, opublikowane niedawno w książce „Zabić Lincolna" autorstwa Billa O'Reilly i Martina Dugarda, wskazują, że John Wilkes Booth był uczestnikiem spisku zawiązanego przez bardzo szerokie gremium wpływowych mieszkańców Południa oraz niektórych polityków z Północy.

Już w październiku 1864 r. Booth jeździł po instrukcje do Montrealu. Tu prawdopodobnie poznał wielu konspiratorów, w tym agentów specjalnych prezydenta Davisa, którzy tworzyli tzw. Kanadyjski Gabinet Konfederacji i opracowali kilka alternatywnych opcji zamachu na legalne władze w Waszyngtonie. W tym czasie prezydent Konfederacji zdecydował się na kroki rzadko stosowane w tamtej epoce i uważane za wysoce niehonorowe. Przeznaczył zawrotną nagrodę miliona dolarów w złocie na stworzenie ośrodków wywiadu w miastach Unii i organizację szeregu akcji sabotażowych, w tym prawdopodobnie zamachu na samego prezydenta.

Hipoteza, jakoby sam Jefferson Davis wydał wyrok na swojego przeciwnika z Waszyngtonu, jest bardzo kontrowersyjna. Istniało wiele okazji ku temu, by bez większych problemów dokonać zamachu na życie prezydenta Abrahama Lincolna w czasie wojny. Autorzy książki „Zabić Lincolna" podkreślają, że jedną z takich okazji były samotne spacery bardzo wysokiego prezydenta Lincolna na pokładzie statku „River Queen" w City Point, mieście, gdzie żyło wielu szpiegów Konfederacji. Już wtedy prezydent mógł się stać łatwym celem dla snajpera. A jednak mimo licznych wizyt na linii frontu i poruszania się w miejscach publicznych przy braku obstawy nigdy nie odnotowano próby zamachu na jego życie. Podobnie nigdy ze strony Unii nie podjęto próby zamachu na prezydenta CSA Jeffersona Davisa, który po wojnie, mimo zarzutu zdrady stanu, został zwolniony przed procesem za poręczeniem elit Południa i Północy USA. Zabójstwo głowy państwa było wówczas traktowane nie tylko jako czyn haniebny, ale wręcz urągający „prawom boskim".

A jednak wiele na nowo przebadanych dokumentów dowodzi, że John Wilkes Booth nie tylko nie działał sam, ale był zaledwie drobnym trybikiem wielkiego politycznego spisku, którego celem był szesnasty prezydent USA. Pierwotnie Booth nie zamierzał zabijać prezydenta, lecz jedynie go uprowadzić z Waszyngtonu, traktować z szacunkiem i za jego uwolnienie żądać uznania secesji Południa. W sierpniu 1864 r. Booth zachorował na różę – chorobę skórną wywołaną przez paciorkowce. Ze względu na szpecące wykwity na skórze twarzy aktor musiał zrezygnować z występów. Czas ten wykorzystał do nawiązania kontaktów z dawnymi przyjaciółmi, o których wiedział, że tak jak on głęboko wierzą w model społeczeństwa opartego na niewolnictwie. Micheal O'Laughlen i Samuel Arnold przystali na pomysł porwania prezydenta ze stolicy i wydania go dopiero za gwarancję pokoju między Unią i zbuntowanym Południem. Pierwsze spotkanie spiskowców odbyło się w hotelu Barnum's City w Baltimore. Przyjaciele ustalili, że od tej pory będą poszukiwać i werbować nowych członków spisku, szczególnie ludzi znających szlaki wodne, nieznane ścieżki wśród lasów Wirginii i Marylandu i bezbłędnie posługujących się bronią. Grupa spiskowców szybko zdobyła zaufanie i uznanie ze strony wywiadu Konfederacji, ponieważ w czasie wspomnianego wcześniej pobytu Bootha w Montrealu w październiku 1864 r. otrzymał on z kasy Kanadyjskiego Gabinetu czek na bardzo dużą kwotę 1,5 tys. dolarów.

Wywiad Południa i Kanadyjski Gabinet Konfederacji wystawiły Boothowi także tajny list polecający, dzięki któremu mógł nawiązać kontakt z najważniejszymi i najbardziej wpływowymi zwolennikami Południa w Marylandzie. Wśród tej grupy znajdowali się lekarz Samuel Mudd i John Harrison Surratt, którego matka, 42-letnia Mary Eugenia Jenkins Surratt, była właścicielką domu zbudowanego na granicy stanu. To tam miał być przetrzymywany porwany prezydent Lincoln. Na marginesie tej historii warto wspomnieć, że chociaż udział Mary Surratt w spisku na życie prezydenta budzi liczne kontrowersje, to została ona szczególnie surowo potraktowana. Jako pierwsza kobieta w historii Ameryki została skazana na karę śmierci przez rząd federalny Stanów Zjednoczonych. Stracono ją wraz z Lewisem Powellem, Davidem Heroldem i George'em Atzerodtem 7 lipca 1865 r. na olbrzymiej drewnianej szubienicy zbudowanej na placu waszyngtońskiego więzienia wojskowego. Jej syn uniknął stryczka dzięki ucieczce do Europy. W Watykanie wstąpił do ochotniczego oddziału lekkiej piechoty żuawów papieskich uformowanego za czasów pontyfikatu papieża Piusa IX. Rozpoznany przez starego przyjaciela Henriego Beaumont de Sainte-Marie i ambasadora USA przy dworze papieskim Rufusa Kinga został natychmiast aresztowany i wtrącony do lochów papieskich. Decyzją papieża Piusa IX John Harrison Surratt został przekazany władzom Stanów Zjednoczonych 23 października 1866 r. i postawiony przed amerykańskim sądem. Ku zdziwieniu opinii publicznej Surrat nie podzielił jednak losu matki i pozostałych konspiratorów. Sąd zwolnił go za olbrzymią jak na tamte czasy kaucją wynoszącą 2,5 tys. dol.


Przeczytaj też:

Afro-Amerykanka sędzią  Sądu Najwyższego USA

Ameryka odważnie wchodzi w przyszłość. Senat Stanów Zjednoczonych opowiedział się za nominacją Ketanji Brown Jackson na sędziego Sądu Najwyższego USA. Sędzia Jackson będzie 116 osobą wchodzącą w skład najwyższego organu sądowniczego w państwie i pierwszą czarną kobietą na tym stanowisku. 

Najwyższa sprawiedliwość czy najwyższa tyrania?

Mało kto dzisiaj pamięta, że powstanie Sądu Najwyższego USA i całego amerykańskiego federalnego systemu sprawiedliwości jest wynikiem pewnego kompromisu. Instytucje te nie znalazły się nawet początkowo w artykułach konstytucji i w zasadzie są na swój sposób dziełem przypadku.

Prawne absurdy w USA, czyli jak głupia bywa demokracja samorządowa

Ameryka kojarzy się nam z liberalnym prawem, wolnością słowa i swobodami obywatelskimi. To jednak mylny obraz. Akty prawne uchwalone przez 240 lat istnienia Stanów Zjednoczonych dowodzą, że amerykańscy ustawodawcy mieli obsesję na punkcie zakazów.


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę