Jaki był bowiem dorobek Tuska i jego rządu w kwestii zwiększania wolności gospodarczej w Polsce? Czy elementem tego dorobku była konfiskata pieniędzy zgromadzonych przez OFE? Młodszym czytelnikom (i tym z krótką pamięcią) przypominam, że przejęcie przez rząd Tuska środków z prywatnych funduszów emerytalnych było nie tylko skokiem na kasę Polaków, ale również stanowiło potężny cios dla naszego rynku kapitałowego. Cios, po którym ten rynek w pełni jeszcze się nie podniósł.
A może polityka podatkowa rządu Tuska była „wolnościowa”? No cóż, jednym z głównych dokonań było podniesienie VAT (głównej stawki z 22 proc. do 23 proc., a ulgowej z 7 proc. do 8 proc.). Jego ekipa uciekała się też do wielu z pozoru drobnych, ale dosyć uciążliwych sztuczek podatkowych. Mnie na przykład dotknęło wprowadzenie limitu dla 50 proc. kosztów uzyskania przychodu dla twórców. Ekipa Tuska doszła do władzy obiecując niskie i proste podatki. Nawet nie próbowała spełnić tej obietnicy. Mimo daleko posuniętego fiskalizmu – którego przejawem był też skok na OFE – ówczesny minister finansów przekonywał, że pieniędzy stale mu brakuje. Jakoś razem z kolegami z rządu mało robił, by hamować marnotrawstwo publicznego grosza i by walczyć z podatkową mafią dojącą państwo na miliardy złotych.
Również podejście ekipy Tuska do kwestii wolności słowa pozostawiało dużo do życzenia. Symbolem było wyrywanie przez policjantów laptopa z zapisami nagrań od „Sowy i Przyjaciół” z rąk Sylwestra Latkowskiego, ówczesnego redaktora naczelnego „Wprost”. Wcześniej zorganizowano m.in. nagonkę na Pawła Zyzaka, autora krytycznej biografii Lecha Wałęsy. Uczestnicy Marszów Niepodległości byli traktowani przez władzę gazem i armatkami wodnymi, a niektórych z nich bili policyjni tajniacy. Do związkowców strzelano czasem gumowymi kulami a przeciwko kibicom organizowano prowokacje w stylu akcji „Wiedelec”. (Wiem, że wielu liberałom Marsze Niepodległości, związki zawodowe i grupy kiboli się nie podobają, ale czy w liberalizmie nie chodzi czasem również o wolność słowa i zgromadzeń również dla ludzi, których nie lubimy?) „Liberalizm” ekipy Tuska był bardzo wybiórczy i głównie ograniczał się do wspierania środowisk, z którymi tej ekipie było po drodze. Jednocześnie – do czasu kryzysu ukraińskiego – rząd Tuska rozwijał relacje ze skrajnie antyliberalnym reżimem Putina-Miedwiediewa. Pomagał mu propagując bzdurną narrację, o tym, że Rosja się „liberalizuje” pod rządami ekipy wywodzącej się z KGB.
Obecny „mesjasz liberałów” jakoś nie chciał konfrontować się z PiS w wyborach z 2015 r. Wcześniej ewakuował się na dobrze płatną unijną posadkę, zostawiając Polskę w opiekę kobiecie opowiadającej historyjki o jaskiniowcach rzucających kamieniami w dinozaury. Tusk nie zostawił też po sobie nic trwałego na scenie europejskiej – poza chaotycznym brexitem, do którego przyczynił się nieudolnymi negocjacjami z Londynem. Być może Tusk zostanie zapamiętany w Brukseli jeszcze z podawania marynarki ówczesnemu przewodniczącemu Komisji Europejskiej Jeanowi-Claudowi Junckerowi, z kiepskiej angielszczyzny i ze swoich płaskich dowcipów. Teraz jest typowany do objęcia władzy nad swoim dawnym ugrupowaniem – które w ostatnich latach głównie potykało się o własne nogi. To, że jest obecnie postrzegany przez niektórych jako nadzieja opozycji. Nie jest bynajmniej dowodem na jego rzekomą wielkość. To raczej dowód na marność i miałkość „liberalnej” opozycji. Na tle karłów, każdy bowiem może być olbrzymem. Nawet Tusk.