Według wyliczeń naukowców z Uniwersytetu Brown, rząd USA przeznaczał w latach 2001-2021 na wojnę w Afganistanie 2,26 bln USD. Gdyby te pieniądze rozdzielić pomiędzy wszystkich Afgańczyków, to do każdego z nich trafiłoby po 58,9 tys. USD, czyli około 2,9 tys. rocznie. W przeliczeniu na złotówki, to jakieś 11,4 tys. zł rocznie, czyli całkiem porządny dodatkowy dochód. Suma ta być może nie robi większego wrażenia u typowego warszawskiego prawnika, ale w kraju takim jak Afganistan to prawdziwa fortuna. Wszak szacowano, że 90 proc. mieszkańców Afganistanu żyje za mniej niż 2 dolary dziennie.
W koszty wojny wliczone były projekty mające prowadzić do odbudowy i unowocześniania kraju. Amerykanie wyłożyli na ten cel 144 mld USD. Jak na kraj mający nominalny PKB wynoszący 19,9 mld USD (czyli mniej niż Cypr), powinno to uczynić Afganistan państwem o świetnie rozbudowanej, lśniącej nowością, infrastrukturze, znakomitej służbie zdrowia i świetnych warunkach do rozwoju startupów. Tak się jednak jakoś nie stało. PKB Afganistanu w przeliczeniu na mieszkańca (z uwzględnieniem siły nabywczej) to 2,47 tys. USD, co plasuje ten kraj między Rwandą a Wyspami Salomona. Ale nie da się ukryć, że coś z amerykańskiego bogactwa Afgańczykom skapnęło. W 2002 r. PKB per capita w Afganistanie wynosił 1,05 tys. USD, a kraj plasował się w końcówce tabeli, między Liberią a Gwineą Bissau. Gdzie więc wsiąknęła większa część środków przeznaczonych na odbudowę Afganistanu? 88,3 mld USD z tej sumy poszło na budowę afgańskiej armii oraz policji. Obie formacje rozpadły się wkrótce po wyjściu Amerykanów, zostawiając talibom stosy nowoczesnej, amerykańskiej broni.
Podstawowym błędem popełnionym przez Amerykanów było oparcie strategii na założeniu, że w Afganistanie da się kupić stabilność budując tam nowoczesne państwo. Tymczasem dzieje Afganistanu są głównie dziejami anarchii. W tym mocno zróżnicowanym etnicznie kraju nie ma tradycji państwowej. Jest plemienna, klanowa i konfesyjna. Zwykle tam obowiązywała zasada: władze centralne udają, że rządzą krajem, a lokalne siły udają, że tę władzę uznają. Ci straszliwi talibowie to często zwykli wieśniacy, którzy chcą sobie żyć tak jak przez ostatnie kilkaset lat i strzelają do każdego obcego, który wchodzi do ich doliny. Teraz z tymi „anarchistami” będzie musiał się męczyć centralny rząd Islamskiego Emiratu Afganistanu oraz jego pakistańscy oraz chińscy sojusznicy. Niech Pekin sobie teraz trochę poinwestuje w odbudowę Afganistanu – jeśli nie ma lepszego pomysłu na palenie pieniędzy.