Wybory

Polska przegrała

Piszę ten felieton w piątek 10 lipca 2020 r., na dwa dni przed II turą wyborów prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Nie wiem zatem, kto je wygra

Grzegorz Hajdarowicz
Foto: Rainer Fuhrmann/Adobe stock

Sondaże pokazują wyrównane szanse obu kandydatów. Zapewne dopiero 14 lipca dowiemy się, jaki będzie wynik, kto będzie prezydentem Rzeczypospolitej na kolejne pięć lat. Domyślam się, że różnica będzie niewielka, a przegrana strona będzie kwestionować wynik. Czeka nas więc niemały chaos i wzajemna agresja. Już nic nie będzie jak dawniej. W okresie histerii związanej z pandemią paw i papuga będą się dziobać bez końca, aż przyjdzie wielki walec kryzysu, wyrówna i stworzy podwaliny pod nową Polskę. Ale na to pewno trzeba będzie poczekać kolejne dziesięć, a może nawet piętnaście lat. Polska zaprzepaściła już swoją szansę i nie mamy pewności, czy jeszcze kiedyś ona się powtórzy? To czarna wróżba, ale tak niestety to widzę, tak myślę i tą refleksją się dzielę. Dlaczego tak jest? Otóż już trzeba wybrać model państwa i jego rozwoju. A to oznacza, że trzeba się zdecydować na jakąś drogę, nie da się bowiem budować państwa, które dogodzi wszystkim. Niestety, tego politycy polscy kompletnie nie rozumieją, a to przecież chyba nazywa się racją stanu? Albo dobrze udają, że nie rozumieją. W epoce globalizacji, coraz głębszych niżów demograficznych, panik medialno-biologicznych przed kolejną wielką wędrówką ludów, w obliczu zmagań z totalitarnym czerwonym mocarstwem, mamy tak naprawdę ograniczone możliwości. Pozostają tylko dwa warianty. Pierwszy: Polska jako państwo rolnicze i słabo rozwinięte; zależne od któregoś sąsiada, zapewne tego wschodniego; głęboko religijne, choć tylko z jedną religią i to być może państwową, gdzie głos hierarchów jest wskazówką i wyrocznią; z kapitalizmem państwowym, w którym gospodarka jest w rękach paru konglomeratów i urzędników, a miejsce prywatnego biznesu jest ograniczone tylko do małego handlu i usług; państwo nietolerancyjne, zamknięte dla obcych i innych, broniące swoich historycznych wartości, z mediami sprawnie kontrolowanymi przez jakiś centralny urząd przekazu. Czy to zły wariant? Dla wielu ciekawy i atrakcyjny, bo dający szanse na wybicie się i na pokazanie, socjalnie relatywnie bogaty, choć ekonomicznie nieefektywny. Ale czy wszystkie państwa muszą być zamożne i wszyscy ludzie na świecie muszą mieć dużo pieniędzy? Na pewno nie, taki model może być i dumny, i patriotyczny, a że nie będziemy w awangardzie świata? Cóż, to może jest problem świata nie nasz – przynajmniej tak możemy sobie to tłumaczyć. Zresztą już tak kiedyś mieliśmy, to chyba było w XVII i XVIII wieku. Ale teraz nie jesteśmy mocarstwem, nie bijemy się na pięciu frontach, jesteśmy w różnych sojuszach, pewno nas w razie potrzeby obronią. Przynajmniej jest nadzieja i modlitwa. Drugi model to państwo rozwinięte, niezależne, butne, narzucające swoje zdanie innym; tolerancyjne, otwarte na obcych, szukające swojej tożsamości w przyszłości, pewno wielonarodowe; z pełnym rozdziałem kościoła od państwa; z wolnym rynkiem, bez państwowej gospodarki, gdzie aby coś osiągnąć, trzeba biec do przodu i walczyć, trzeba codziennie się starać – czyli stres i wieczny niedosyt. To państwo bez mediów publicznych, wszystkie (sic!) media prywatne. To państwo dużych miast (zapewne byłoby ich tylko siedem) – bo tylko duże miasta mogą wygrać w tym globalnym wyścigu – ze stolicą, w której mieszka 20 proc. populacji (7,5 miliona ludzi!). To państwo, gdzie na wsi i w małych miasteczkach żyją sobie spokojnie niektórzy schorowani emeryci, artyści i niewielka grupa bogatych rolników. To także państwo, które narzuca innym krajom swoje danie (swój przepis), które forsuje przez sprawną dyplomację swoje pomysły w globalnym świecie. Ono wcale nie jest największe, ale wystarczająco duże, żeby się z nim liczyć, bo nadaje ton globalnemu rozwojowi cywilizacyjnemu. Wreszcie, to państwo z mniejszą lub większą opieką socjalną, choć zapewne to ona napędzałaby największy spór polityczny i wymagała długiej debaty publicznej. W tym wariancie ludzie zabiegani są szczęśliwi, choć pewno zmęczeni, a malkontenci i frustraci, żeby coś mieć, muszą ciężko pracować. Który model jest lepszy? Pewno każdy ma swoje plusy i minusy. Dla pełnej dyskusji i debaty każdy z nich powinien mieć swoich politycznych orędowników i reprezentantów. Niestety, tak nie jest – wszyscy obecni polityczni gracze, i to po wszystkich stronach barykady, de facto opowiadają się za wariantem pierwszym, oczywiście w różnych formach. Niemniej spór jest tylko o to, jaki ten jeden model powinien być. Za drugim nie opowiada się nikt. Dlatego uważam, że niezależnie od wyników wyborów prezydenckich Polska przegrała. Dlaczego? Ponieważ nie prowadzi takiej dyskusji cywilizacyjnej? Można się zapytać, po co więc uzewnętrzniam się z tym podziałem? Odpowiedz jest prosta: wcześniej lub później staniemy przed takimi dylematami i już trzeba się do tego intelektualnie przygotować. Młode pokolenia, te urodzone po upadku PRL-u, nie odpuszczą nam tego. Będą chciały po prostu ciekawie i mocno żyć. Jeżeli miałbym wyrokować, jaka będzie Polska w roku 2035, to w swojej kuli widzę ją w tym drugim wariancie, bo przy pierwszym – chcemy, czy nie chcemy – szans na przetrwanie nie ma żadnych



Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę