Inwazja Rosji na Ukrainę

Pokój dla świata, a putin to szmata

24.02.2022 - Dzień, w którym świat zadrżał w pragnieniach o pokój, a w sercach zwykłych ludzi rozkwitła nagle miłość, chcąc wnieść trochę dobra i rozjaśnić złowrogie widmo wojny wiszące nad nami. Zaczęła się wojna… I co dalej?

Gaja Hajdarowicz
Foto: Monticelllo | Dreamstime.com

Otworzyłam oczy. Sięgnęłam po telefon i zamiast zobaczyć godzinę, przeczytałam wiadomość od taty. “Niestety, zaczęła się wojna”.  Na początku, podobnie jak pewnie wiele innych osób zszokowanych tą samą wiadomością tego samego ranka, nie mogłam uwierzyć. Trochę jak gdybym nie wybudziła się ze snu. Co? Jaka wojna? I jak to możliwe? Co? To nie mogło się dziać, nie tak blisko, w świecie tuż obok, w moim, naszym świecie. Przerzuciłam się na wiadomości. W nocy putin i jego wojska zaatakowały Ukrainę. Słychać było pierwsze strzały. Pierwsze wybuchy. Pierwsze rakiety i pierwsze ofiary. Zaczęło się coś, co może i mogliśmy przewidzieć, ale w co nikt nie wierzył, bo nikt nie chciał wierzyć. Na ulice wytoczono czołgi, a łysy człowiek zasiadł na wygodnym fotelu bawiąc się swoimi żołnierzykami. Niektórzy z nich nawet nie wiedzieli, po co tam są i dlaczego. Niektórzy ze spranymi umysłami przez propagandę i telewizję myśleli, że robią coś dobrego. Inni zatonęli we własnym okrucieństwie. Padł rozkaz, jedź. Potem wyjdź na ulicę i strzelaj, zrzucaj bomby, zabijaj. Od tamtego dnia ludzie tracili domy, życia, rodziny, przyjaciół, kiedy ten łysy człowiek przestawiał wojska i rozkazy, jak pionki w grze w szachy. Sam ukrył się w bunkrze, wykorzystując swoją władzę w bezczelnej misji w pogoni za… Właśnie, za czym? Surowcami na Ukrainie? Pieniędzmi? Absurdalną ideą poszerzenia kraju na podstawie sporów sprzed prawie 100 lat? Za czym? I za jaką cenę?

Ogarnęło mnie nieustające niedowierzanie. Tamtego ranka oczy wypełniły łzy. Myślę, że tak jak wiele osób z Ukrainy i nie tylko, przepłakałam cały poranek. W końcu trzeba było jakoś wstać, wytrzeć oczy, zacząć dzień; ale i ten, i kolejne zostały przepełnione myślami o tych wojskach, o tych strzałach, o tych rakietach, o tych ludziach. Po głowie obijały się myśli o wojnie, przeskakując w rozmowach, wypływając kolejnymi łzami, zajmując nas dniami i nocami. Nie tylko ja tak przeżyłam te pierwsze dni. Wiele osób przeżywa je tak do dzisiaj, tylko okrutniej, dotkliwiej, co dzień zastanawiając się czy ich rodziny i przyjaciele są bezpieczni, czy ich dom dalej stoi, albo szkoła, do której kiedyś chodzili, albo przedszkole, do których odwozili swoje dzieci. Mijają kolejne godziny. Bomby dalej spadają. Ludzie umierają. Ostrzelany dziecięcy szpital onkologiczny. Potworne. Ludzie, zakorkowując drogi, ruszają tłumami na zbiórki, albo wyruszają na granicę, zabrać uchodźców do bezpiecznych miast, a nawet własnych mieszkań i domów. To straszny czas, ale czas wielu wzruszeń, a w tych oczach wciąż pada, w tych oczach wciąż jest mokro od łez. Raz smutku i frustracji, raz ludzkiego poruszenia.

Wszechobecna, bezinteresowna chęć pomocy chwyta za serce. Jeżdżą kierowcy, taksówkarze, zwykli ludzie, znajomi, przyjaciele, wożą matki z dziećmi. Każdy nagle zbiera jedzenie o długim terminie ważności, środki higieniczne, karmę dla zwierząt, setki tysięcy postów i zbiórek przewija się przez social media, pomoc ruszyła. Nawet Polacy przestają się dzielić i kłócić, co do tej chwili nawet nie sądziłam, że jest możliwe. Sytuacja oczywiście odwróciła uwagę ludzi i została wykorzystana politycznie, jak to wszystko jest wykorzystywane dzisiaj politycznie; każde szczęście i każda tragedia. Ale to inny temat. Pierwszy raz odkąd pamiętam, rozgrywa się przede mną tyle zła i tyle dobra. Tyle ludzi już pojechało, tam na wschód, na to miejsce, które w swój dziwny sposób rozdziela jedną ziemię i jednych ludzi z drugimi. A jakiś śmieszny człowieczek, bawiący się w boga nad bogami, siedzi na wygodnych fotelach, wysoko w swoich chmurach i rozdziela tereny niczym dziecko bawiące się patykiem; po tej stronie wojna, po drugiej pokój. Tu jest Ukraina, a to są Ukraińcy, a tu jest Polska i to są Polacy, a tu jest Rosja i to są Rosjanie. Ktoś zapomniał w tym całym nazywaniu i rozdzielaniu, że tu jest Ziemia, a to są Ludzie. I ta Ziemia, i Ci Ludzie zasługują na pokój, bezpieczeństwo, schronienie. Gdybyśmy przestali to wszystko tak uparcie nazywać i dzielić, może by nam było łatwiej. Ale jesteśmy w tym teraz razem i wszyscy nagle uświadomili sobie jedno: ludzie są w potrzebie i trzeba im pomóc. Rzucili się w wir wydarzeń.

My jesteśmy dziećmi tego świata, jesteśmy nowym pokoleniem, nie chcemy wojny i marzymy o pokoju. Nagle ujawniły się w nas serca. Wojna, tak niedaleko, wrzuciła wszystko w kosmos perspektywy, kłótnie i codzienne spory przestały być ważne. Powiedzenie „pokój i miłość” nabrało nowego znaczenia. Narodziła się nowa, silniejsza wdzięczność. Kto wie, może kiedy to wszystko się skończy, obudzimy się w lepszym świecie? Może nauczymy się sobie pomagać, może serca które raz rozkwitły, pozostaną otwarte? Może zobaczymy prawdziwą wartość tego pokoju i tej miłości, i zapragniemy, tak prawdziwie, bardziej niż kiedykolwiek, jedności? Bo razem, “chłopcy, my zwyciężymy! wszystko będzie dobrze”. Trwajmy w tym. Może będzie ciężko, wielu pewnie już jest, ale nie zapominajmy tego pierwotnego odruchu pierwszych dni, wychodzącego prosto z serca, który sprawił, że zaczęliśmy w końcu sobie po prostu pomagać. To było takie ludzkie. Takie proste. Tak budzące nadzieję.



Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę