Przygniata mnie ilość rzeczy których nie zrobiłam, książek których nie przeczytałam, dokumentów zalegających w szafach, dawno porzuconych projektów, nieukończonych prac, nie podpisanych umów. Straszy mnie bałagan w pokoju i dawno nierozpakowane pudła stojące przy ścianie. Ile czasu już minęło? Czas ucieka, jak ulotna iluzja. Przeszłość jak smugi a przyszłość jak próżnia. Ciągle patrzę na datę i godzinę, ona tylko płynie i płynie, nie poczeka, z każdą kolejną, skraca czas człowieka.
Obejmują mnie ramionami, stres i presja płoną na sali. Czas tak biegnie. To bez sensu, i tak nigdzie nie zdążę, zanim ucieknie. Słowo po słowie, szybko, szybciej, może coś zrobię, tylko z każdym dniem wszystko się nawarstwia, jak góra śmieci na biurku wzrasta, i przywala mnie, przytłacza, bo dzisiaj nigdy już, nigdy nie wraca. Została mi setka wspomnień. Setka przeżyć. Sto przyjaciół, sto wierszy, sto koncertów, sto barów, setka wódki, setka nocy, z których część się rozmywa. Zostało mi dużo miłości. Dlaczego mnie to tak bardzo złości? Lepszych dni nie mogłam sobie wymarzyć, a dalej myśl o tych przewędrowanych dniach i nieprzespanych nocach, teraz nade mną sapie i straszy. Jest jak ten potwór w szafie, o którym błogo zapominasz, a potem przychodzi kiedy zostajesz sam, zawsze wraca. Czas na strach. Strach na czas. Przerażenie upływem. Przypływ przerażenia. Co ja robię ze swoim życiem? Wszyscy dookoła wydają się wiedzieć. Wydają się nie mieć tych brudnych biurek, nie walać się w setkach niedokończonych spraw, umieć zostać w domu, skończyć je i wstać. Patrzę na swoje ręce, brudne w błocie. Jak się tak pokażę w społeczeństwie, kiedy z NIC nierobienia dygocę?
Rób to, rób tamto, wszyscy chorujemy na syndrom sztokholmski produktywności. Wyuczoną panikę tego, że czas się traci. Bo wszystko tak biegnie, że nie wiesz już nawet, gdzie jesteś. W którym życiu? W którym mieście? Nie wiesz nawet, w jakim jesteś świecie, i w tej narastającej panice, łatwo zapomnieć, co się liczy. Czas nie istnieje. Czas, nasza nieporadna próba określenia rzeczywistości, jest wymysłem. Konstruktem społecznym. Czas nie istnieje. Czas biegnie. jak obracanie się jakiejś tam kuli, w jakimś ułamku kosmosu, wokół jednego z miliona słońc, może tak cholernie przerażać? Nie wiesz, i gubisz się. Gubisz się w mówieniu. Gubisz się we własnych godzinach. Klekot minut, drgawka sekund, pierwsza i druga, trzecia i czwarta, idą sobie bez końca w niezatrzymanym korowodzie strachu, wrzask po wrzasku, oklask po oklasku. Wszystko czas. Nic czas. Jedyne o czym ludzie rozmawiają. Chora obsesja. Chora fobia, moja i twoja, każdego z nas, bo każdy nic, tylko czas, czas, czas… cholerny wyzysk człowieka. Wykorzystanie tego, że twoja skóra się zmarszczy, że twoje włosy posiwieją, że zgnijesz, i umrzesz, wykorzystanie tego, że zmieszasz się kośćmi z ziemią… Musisz więc zdążyć na czas. Zdążyć z czym? Dlaczego? Nie wiesz. Nie ma znaczenia. Trwa ciągle chór, kakofonia, groteskowa maskarada, sekund, minut, dni i dat. Cały świat śpiewa. Zegar godziny wybiera, nie da się ich zmienić, nieważne jak bardzo byś chciał. On dalej, choć nieistniejący, będzie nieustająco w głowach trwał. Więc tik tak. zaraz pobiegniesz. Odliczaj, bo wkrótce polegniesz.
Nie ma potworów w szafach, nigdy nie było. Chowają się w głowach, kpiąc z nas i wyjąc. Chowają się w szeptach słyszanych dookoła, że tego nie umiesz, tego nie zdołasz. W tym, że czas MIJA, i ważne są biegnące sekundy, zbliżające nieuchronną przyszłość, niezbyt ważna jest chwila. Zamyka nas to, więzi w kleszczach strachu. Czy warto? Czy warto skupiać się na tym co nieskończone? Abstrakcji przyszłości, abstrakcji życia? Czy warto tak biec, w wyścigu szczurów, próbując w tłumie zaznać ukrycia? Wdrukowany strach, bo bez Produktywności masz się bać. Czy to twoje uczucia, czy konstrukt społeczny? Ten wyścig wydaje się nigdy nie kończyć, stres wydaje się być wieczny. Uwolnij się od czasu. Zwolnij. Odetchnij. Pójdź po prostu, powłóczyć się, na spacer. Skąd mam wiedzieć kiedy kolejny wschód słońca zobaczę? Posiedzę do rana, zapomnę na dzisiaj. Zamiast się bać, korzystaj z życia. Może zaakceptuje te nierozpakowane pudła. Wyrzucę niedokończone prace z biurka. Wyrzucę głosy z głowy. Pójdę pooglądać liście na drzewach, potem poleżeć na polanie. Niech nas w końcu zostawi, to kalendarzowe gadanie.