Górujący w Alpach Berneńskich na wysokości 3970 m n.p.m. szczyt Eiger stanowił odwieczne wyzwanie dla wszystkich, którzy parali się sztuką alpinizmu ekstremalnego. Śmiałków najbardziej przerażała jego północna ściana. Ta najwyższa ściana w Europie, licząca 1800 metrów, aż do niemal połowy XX wieku pozostawała niezdobyta. Naziści nie tolerowali jednak istnienia żadnego obszaru, nad którym nie mogliby zapanować. W ich mniemaniu nawet natura musiała poddać się odwiecznej germańskiej sile.
Kult przyrody oraz bliskie związki człowieka z naturą były zawsze obecne w nazistowskiej ideologii, idealizującej obraz wiejskiego życia oraz silnie krytykującej środowiska miejskie jako sztuczne i nienaturalne. Wiązało się to także z uwielbieniem gór, tak mocno wpisanych w niemieckie oraz austriackie krajobrazy. Naziści jednak byli przekonani, że mityczni Aryjczycy przybyli z gór znacznie wyższych niż majestatyczne Alpy. Pierwszej kolebki „nadludzkiej” rasy upatrywali... w rozciągającym się u podnóża Himalajów Tybecie. W 1938 roku do najwyżej położonego państwa świata wyruszyła z błogosławieństwem Himmlera niemiecka ekspedycja, mająca zdobyć dowody na potwierdzenie tej tezy. Grupą kierował oficer SS Bruno Beger, z wykształcenia antropolog, którego zadaniem było przeprowadzenie badań rasowych na miejscowej ludności pod kątem odkrycia powiązań tubylców z rasą aryjską. Naukowiec traktował tę misję bardzo poważnie. Zachowało się wiele zdjęć, na których przejęty Beger skrupulatnie mierzy nosy, czaszki oraz inne części ciała skonsternowanych i nierozumiejących jego intencji Tybetańczyków.
Ta kuriozalna wyprawa nie wyczerpała jednak nazistowskiej obsesji na punkcie gór. Kolejnym jej przejawem były wywierane na niemieckich alpinistów naciski w kierunku zdobycia dziewiczej ściany potężnego Eigeru. Hitler pragnął obwieścić ten sukces światu jako kolejny dowód na siłę i nadzwyczajne możliwości aryjskiej rasy. Eiger nic sobie jednak nie robił ani z oczekiwań ówczesnej propagandy, ani z hitlerowskich mrzonek o bezkresnej wszechmocy Niemców. Dobitnie dawał temu wyraz aż trzykrotnie... z przeważnie tragicznym skutkiem dla szturmujących go „nadludzi”.
Pierwszą próbę poskromienia niepokornej ściany podjęli w 1934 roku bracia Lowinger. Z nimi Eiger obszedł się jeszcze łaskawie – mężczyźni doznali wprawdzie poważnych kontuzji, ale wysłana grupa ratunkowa zdołała do nich dotrzeć i bezpiecznie sprowadzić na dół. Niestety, subtelne ostrzeżenie górskiej przyrody nie powstrzymało kolejnych śmiałków, którym zabójcza ściana okazała już znacznie mniej litości. 21 sierpnia 1935 roku ścianę zaatakowali Bawarczycy Max Sedlmayer i Karl Mehringer. Po raz ostatni zaobserwowano ich żywych pod koniec sierpnia. 19 września, po niemal miesiącu szarpiącego nerwy bliskich oczekiwania, za pomocą lunety dostrzeżono ciało Sedlmayera, który na czubku jednej ze skał zamarzł na stojąco. Ciało Mehringera zaś odnaleziono dopiero w 1962 roku.
Najtragiczniejsza jednak historia próby zdobycia Eigeru rozpoczęła się 6 lipca 1936 roku. Tego dnia podjęły ją niezależnie od siebie dwa zespoły: Austriacy Edi Rainer i Willy Angerer oraz Niemcy Andreas Hinterstoisser i Toni Kurz. Wspinacze spotkali się przypadkowo i postanowili połączyć siły. Ponad dwa tygodnie, dzień w dzień, nadludzkim wysiłkiem wznosili się po stromym, lodowym zboczu. 20 lipca dotarli w okolice miejsca, gdzie zamarzli ich poprzednicy: Sedlmayer oraz Mehringer. Możliwe nawet, że zobaczyli skostniałe i pokryte lodem zwłoki Sedlmayera. Nie mieli jednak czasu, aby ubolewać nad losem kolegi. W tamtym momencie walczyli już bowiem o własne życie.
Angerer, który doznał ciężkiego urazu głowy poprzez uderzenie spadającym kamieniem, nie był w stanie piąć się dalej w górę. Pozostali członkowie zespołu stanęli przed ogromnym dylematem moralnym – czy kontynuować dzieło życia, jakie stanowiło dla nich zdobycie legendarnej ściany, czy też wycofać się wraz z rannym i ratować go za wszelką cenę? Na szczęście instynkt moralny zwyciężył z ambicją. Zejście w dół wraz z poszkodowanym, niemogącym samodzielnie się poruszać towarzyszem okazało się jednak śmiertelnym wysiłkiem. Cenne godziny mijały na daremnych, niezmiernie wyczerpujących i niebezpiecznych próbach pokonania trawersu. Wspinacze podjęli desperacką próbę opuszczenia się bezpośrednio przez dwustumetrowy, pionowy, miejscami nawet przewieszony próg. Linia zejścia prowadziła drogą lawin i potoków spadających kamieni. W pewnym momencie mężczyźni znaleźli się w okolicy wydrążonej w skale kolejki na lodowiec Jungfrau. Tam udało im się nawiązać kontakt z dróżnikiem Albertem von Almenem. Funkcjonariusz, nie zdając sobie sprawy z tragicznego położenia zespołu, udał się do wnętrza tunelu, aby zaparzyć dla nich gorącą herbatę. Kiedy po dwudziestu minutach podszedł ponownie do okna, sytuacja była już diametralnie zmieniona. Zamiast kilku głosów, ciszę rozdzierał przerażający krzyk Toniego Kurza:
– Na pomoc! Tylko ja jeszcze żyję. Sam zostałem. Hinterstoisser spadł całkiem na dół. A Rainer został przyciągnięty przez linę do karabinka i tam zamarzł. Angerer wisi pode mną, też martwy – spadając, powiesił się na linie…!
Przerażony dróżnik pobiegł zatelefonować po ratunek. Sam, bez sprzętu i umiejętności wspinaczkowych, nie był w stanie pomóc. Przybyli ratownicy jednak również nie mogli zrobić wiele więcej, gdyż nie czuli się gotowi ryzykować życiem ze względu na ekstremalnie trudne warunki: szalejącą śnieżycę i oblodzenie. Dlatego pomimo rozpaczliwych błagań Kurza o ratunek nie zdecydowali się wyruszyć po niego z wnętrza bezpiecznego tunelu. Jedynym wsparciem dla praktycznie zamarzającego człowieka było ich wołanie: – Trzymaj się, przyjacielu. Przyjdziemy jutro, wcześnie rano!
Jakimś cudem skrajnie wyczerpanemu Kurzowi udało się przetrwać kolejną noc. Gdy o świcie zjawili się ratownicy, wiszący na linie Kurz wyglądał strasznie: odzież pokrywała warstwa lodu, a zgubiona rękawica doprowadziła do odmrożenia ręki, która zwisała w formie bezkształtnej bryły i była całkowicie bezużyteczna. Tymczasem ratownicy potrzebowali kooperacji ze strony Niemca. Próby z wystrzeleniem do niego liny za pomocą rakiet okazały się bezcelowe, gdyż nie był on w stanie poruszyć się, aby ją złapać. Walczył jednak o życie ze wszystkich sił. Udało mu się odciąć linę z martwym partnerem, ale obciążające go ciało Angerera nie spadło, gdyż w trakcie nocy przymarzło do ściany. W końcu Kurz zdołał uchwycić potrójną linę, po czym starannie rozkręcał jej żyły przez pięć długich godzin, kołysząc się w powietrzu, używając przy tym jednej ręki i zębów. Rozpaczliwie próbował scalić kawałki w jedną całość, tak aby móc dosięgnąć ratowników. W pewnym momencie spadła niewielka lawina, która spowodowała wreszcie oderwanie ciała Angerera, ale dodatkowo poturbowała też będącego na skraju agonii Kurza. Większy problem stanowił jednak fakt, że lina wciąż była za krótka. Przewodnicy dowiązali kolejną, ale to spowodowało powstanie węzła, o który zahaczył przy zjeżdżaniu karabinek Kurza. Doprowadziło to ponownie do unieruchomienia wspinacza, który znajdował się już zaledwie 20 metrów od ratowników… – Spróbuj, na pewno się uda! – dopingowali mężczyźni. Kurz przez chwilę walczył jeszcze zębami z węzłem, próbując go zmniejszyć. W pewnym momencie pozbył się jednak złudzeń. – Już nie mogę – oznajmił spokojnie. Zamknął oczy i skonał po kilkudziesięciu godzinach desperackiej walki o przetrwanie, z ratunkiem w zasięgu ręki. Ironię stanowi fakt, że nazwisko alpinisty Kurz oznacza „krótki” – a to właśnie zbyt krótka lina okazała się przyczyną jego zguby.
Rozwścieczony fiaskiem przedsięwzięcia Goebbels nie zaprzestał jednak szafowania życiem kolejnych niemieckich wspinaczy. W sierpniu 1937 roku wyprawę podjęli Mathias Rebitsch oraz Ludwig Vörg. Nagłe załamanie pogody zmusiło ich jednak do wycofania się. Marzenie nazistów spełnili dopiero latem 1938 roku Austriacy Heinrich Harrer, Fritz Kasparek, Rudi Fraitz i Leo Brankowsky. 24 lipca jako pierwsi ludzie na świecie stanęli na szczycie nieosiągalnego dotychczas Eigeru.
Sukces austriackiej grupy stał się pożywką dla hitlerowskiej propagandy, która przez długie jeszcze lata rozpływała się nad tym przejawem „aryjskiej siły”. Przez następne dziesięciolecia wyczyn ten powtarzali jednak także kolejni wspinacze innych narodowości. W 1968 roku nową drogę północnym filarem ściany poprowadzili Polacy. Pomimo tych optymistycznych okoliczności, Eiger nadal pozostaje symbolem największego wyzwania alpinizmu. Jego północna ściana pochłonęła dziesiątki ofiar i do dziś przez wielu nazywana jest Ścianą Śmierci.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.